Śmiechowo, pysznie.. w dobrym humorze,
Wesoło, bananowo.. w jaskrawym kolorze,
Tak się czuję.
W głowie głupi pomysł mnie bierze,
Bym znalazł żart wyborny,
Który w słowa umysł mój dobierze,
Który będzie figlarny i mądry.
Ale czy to warte?
Wschodu i Zachodu,
Trudu i Brudu,
Głowy i Mowy,
By się tak wysilić cicho,
Żeby nikt nie pomyślał o mnie,
Żem się stanem ducha przejmuje,
Nie myślę nad tym wersem długo,
Piszę go krótko i zwięźle zgodnie z nutą,
W mojej głowie.
To się chyba nazywa inwokacja?
O Boże!
A może masturbacja?
Zbyt rozkosznie!
Tak to interpretacja!
Tylko co to znaczyło?
Nie wiem już co piszę, i co chce powiedzieć, zgubiłem akcję.
Mam nadzieję, tylko że napiszę kiedyś Swoją Inprowizację...
Kochanku!
Nie potrzebne mi jak lazur Twoje oczy.
Kochanku!
Nie potrzebny mi już Twój zdradliwy uśmiech.
Kochanku!
Twój dotyk już nie wzrusza motyli.
Miłości!
Wzrusz serce wybranka, by kochał i kochać mógł tysiąckroć mocniej.
Miłości!
Przystań! Rozsiądź się wygodnie w moim sercu
Poddaję się,
Powoli odsuwając swoje serce od płomyczka mej nadziei.
Poddaję się,
Tracąc ostatnie szelesty motylich skrzydeł.
Poległam,
Na ostatnim polu bitwy gdzie serce wydawało rozkazy jak hetman.
Poległam,
Zostawiając za sobą popiół i słone łzy.
W stronę morza,
po błękitnej tafli,
w stronę słońca,
po promieniach wzwyż,
w stronę życia,
po plaży złocistej,
wśród tylu marzeń,
tylu niespełnionych pragnień,
w stronę miłości,
nie ma dróg,
to miłość drogą jest.
Wczoraj spotkałem Boga,
spacerował po plaży.
Wiecie co powiedział?
Żyjcie tak jakbyście mieli umrzeć jutro,
nie bójcie się wizji przetrwania,
albowiem umrzecie w porę,
kiedy będę miał dość miejsca,
by przyjąć was wszystkich,
nie lękajcie się,
życie bowiem jest przedsionkiem
do łąki zasłanej różami,
i nagimi kobietami.
Już się nie boję.
Pijak, egoista i zdradziecki hipokryta,
nazywają mnie tak ludzie,
którzy będąc przy mnie,
kochają mnie ponad życie.
Jestem inny niż wszyscy mówią.
Jestem dokładnie taki sam jak mówią niektórzy,
a reszta to tylko idiotyczne plotki.
Klęczała z dzieckiem na ulicy
A obok szare pudełko stało.
Klęczała i żebrała.
Na cóż się to zdało.
Ludzie przechodzili z boku patrzyli.
A gdy się zatrwożyli to odchodzili.
Bo za daleko byli, by coś wrzucić , wspomóc.
Ile tej litości w sercu człowieka.
Tyle co w tym szarym pudełku , które stało.
Klęczała i żebrała.
Na cóż to się zdało.
Jak odjeżdżałem
Jak cię żegnałem
Nic nie mówiłem tylko milczałem
Tyś mnie żegnała
Rżewnie płakała
Nic nie mówiłaś tylko milczałaś
I odjechałem
Cię pożegnałem
Nic nie mówiłem tylko milczałem.
Każdego dnia czekam z tą iskra nadziei , że do mnie napiszę.
Już od tygodnia nic mi nie wysłała moja mała.
Ta praca męczy ją okropnie i do tego dom cały na głowie.
Tak trudno to wszystko pogodzić.
Dziwne to trochę , że ten list nie przychodzi.
Zawieruszyło się chyba , gdzieś po drodze to pisanie.
Na próżno me czekanie.
Błądzą te myśli , moje myśli błądzą.
I w okno nie mogę się napatrzeć.
Tyle spraw w niepamięć chciało by się wymazać.
A i w duszy czasem deszcz pada.
Stoję na tym padole i bezsilnie ręce rozkładam.