Niedopałek

Ciemno
pustka dźwięczy
echem
jak blaszana puszka
kurhan niedopałka
co się jeszcze tli
u boku tego
który zgasł

na łokciu wsparty
czuwam jak westalka
nad zgliszczami

ciemno
pustka
echem
jak blaszana

i ja co się jeszcze tlę
u boku tej, która...

  1827 odsłon

Drzazga

Ten obraz utkwił mi
jak w oku odłamek szkła
fragment większej całości
co sie potłukła
na wspomnień kalejdoskop:

stoisz w kadrze drzwi
odziana w chłód-porannik
od stóp do słów

odchodzę ale to ty
się oddalasz

Ten obraz utkwił mi
i w książce od ciebie dedykacja.

  1798 odsłon

Niepowiedzieć

Żeby powiedzieć ci szukam
języka w gębie - wyrazy
puchną mi w ustach jak balony

ale nielotne jakieś

próbuję słów raz po raz
smakuję - tfu, niedobre

a powiedziałbym gdyby nie to

Tymczasem żegluję tylko
palcem po brzegu
filiżanki
i mija czas i ja z tobą

się mijam

  1905 odsłon

Taki wieczór

Smutek rozsiadł się w czasie
jak na strunie bemol

jesień - po menopauzie
wypizdrzona lafirynda
świat oblazła do kałuży
się mizdrzy

za oknem jak sito
czarnymi dziurami przecieka
kosmos - deszcz
spadających sputników

Chodź, Łajka
czajnik gwiżdże na to...

  1994 odsłon

Ja - Tomik Poezji

Zamknęłam Cię
gdzieś głęboko,
utopiłam w otchłani
łez
i tęsknoty bez końca.
Utraciłam czułe wspomnienia,
słowa szeptem
wypowiedziane,
biciem serca
odzyskaną wolność.
Znów poczułam
cierpki posmak
krwistych nocy,
przenikliwie mroźny
oddech dni

***
Czy wiesz deszczu,
że nigdy
to tak boleśnie długo?
Czy dostrzegasz
gwiazdo
nicość istnienia
wciąż oczekującego spełnienia?
Czy pragniesz księżycu
tych rąk odległych,
tych oczu
i słów wciąż wznoszących
modły
ku wspomnieniom?

***
Niechcący napiszę
kolejny ostatni list.
Przypadkowo wyślę
puste w słowa strony,
pomyłkowo ukryję swe
nadzieje
w czerwonej kopercie,
chwilowo zamknę oczy
i upłynę
we wspomnień trwogę,
w minione chwile.
Bez namysłu
utonę w twej złudnej
bliskości
lecz
wciąż od nowa
w trudzie istnienia
poszukam odpowiedzi

***
Dziś,
na pewno spadnie deszcz,
zmieni świat
w potok łez,
pasmo wspomnień
bez wytchnienia.
Szeptem wskrzesi
ciemność dnia,
mnie otuli chłodem życia.
Jutro zaś
od nowa
świat budować będę
w samotności
gdyż już bez ciebie

***
I znów liczę chwile
szczęściem przeklęte,
w kręgu zaklęć nieczystych
i zgubionych; zamknięte-
ponad wskrzeszeniem mej duszy
krwich pragnień
zaczarowanych
nieistniejącym jeszcze
życiem.
Nie dostrzegam patrząc
stosu, u nóg moich
złożonego jak
to dziecko wczorajsze
w trwodze oczekującego
kolejnego spalenia
w ogniach istnienia

***
Tuz z a zakrętem
drogi ciernistej,
drżącej oddechem
upływających w dni wspomnień.
Tuż za zakrętem, wiem,
jest ogród
tęczą barw kwitnący,
w śpiewie
ciszy zastygły, nawołujący
echem tamtego głosu
we mnie teraz umierającego,
może już niepotrzebnego.
Myślę, sądzę, uważam,
iż spocznę w nim
w zapomnieniu o cierpieniu,
w zachwycie,
w słodkim niebycie.
Tuż za zakrętem
jest czas
błagający o litość,
jak pies przy drodze
porzucony
nie wierzący już
w ciepło ludzkich rąk.
Tuż za zakrętem
jest drugie życie
w jednym zrodzone
będące, trwające,
nieprzemijające

***
Nie ma mnie
w tym łóżku
tak dotkliwie jak w mym zdradzieckim
ciele.
Zagubiona w rozmarzeniu
pragnę
słów głębokich
w me ukryte myśli,
czasem trochę słońca w oczach
dotkniętych ciągłym deszczem,
uśmiechu wartego bólu
i mej krwi gorzkiej,
czarnej róży przy pożegnaniu
zaklętej w nieistniejącym spokoju,
głosu
miękko opadającego
na mej skórze

***
Poznać twoje marzenia
wplątane w kręte ścieżki
istnienia,
odnaleźć drogę zgubioną
byciem,
w twardym kamieniu
wyryć słowo
życie.
Ukraść szept twych słów
urodzonych
z głębi nocy snów.
Być drzewem i wiatrem,
ziemi krwią i deszcza łzą,
domem, który chroni,
słońcem, które spali każdy
gest na proch.
Z prochu powstać kwiatem
i na łóżku twym paść
będąc ci światłem
pośród mroków dnia

***
Jednak wolę trwać
w ciemności,
czerni chłodem okryć swoje
byłam, jestem, będę.
Ukryć w mroku ciało moje
gdzieś pomiędzy
dziś a wczoraj,
chwil trwaniem a wiecznością;
nikła myśl opada wolno.
Ślepe widzę zawrzeć
w dłoni,
światłem wskrzesić
śmierć powoli
potem
trwożnie spalić
tętniącą krwią zastygłą
czerwień
by bezczelnie śmiać się
w twarz
blednącego dniem
istnienia
***

Uśmiech zostaw na mych ustach-
one nie czerwienią zakwitły,
trwają kolorów złudzeniem
zaklętym dla ciebie.
Dłonią zakryj niebo zdarzeń-
nie zieleni barw oddane
tylko niepewnym spełnieniem
twoich marzeń.
Wzrokiem obudź pragnienia
lecz wiedz- one nie snem znużone
upadły na serca dnie.
Szeptem wskrześ wierzącą mnie- umarłą
nieobecnym dniem,
uczącą się żyjąc
dzisiejszym

***
Ostrzem oczekiwania
przeszywa mnie każda minuta.
Dzień, w nieskończoności
sznurem uduszony
krzykiem drażni kolejna godzinę.
Popycham mozolnie ciężar
przymarzłej do ciała
gorliwej myśli
o
***
Nie posiadam krawieckiego talentu,
błędnie odmierzam
czas pomiędzy,
skracam siebie nieskładnie,
mylnie łączę barwy chwil
nieprzerwaną nicią
wielomównych myśli.
Zbieram uparcie
rozsypane skrawki dni
by przycinając ich znaczenia
dopasować je do
uwięzionej w słowach
krótszej mnie.
Ubrana nieporadnie,
w rozżaleniu
zaciskam usta
bezkresnych wątpliwości pełne
dostrzegając w lustrze
już także twój cień

***
Nie pozostawiaj mi złudzeń-
nie pragnę
śladów niknących
w rozmokłej ziemi litości.
Nie pozwól,
marnym myślom złudzenia
powstać wielkością
trwałego drzewa,
rodzącego nieskończenie
kwiaty nadziei o wątpliwej czerwieni.
Ptaki,
snem tnące przestrzeń pragnień
nie zadowolą się słodkim jedynie
zapachem
spełnienia.
Ono jest jak żarłoczny kot
gotowy być
gospodarzem kolejnej
pierzastej uczty.
Upuść prawdy krwi morze,
jego soczysta słoność
znów ocknie mnie
z kłamliwej rozkoszy

***
Poczuję się urażona(niczym więcej niż)
gestem, który
ofiaruje mi kłamstwo
zawinięte w barwę słodyczy-
złudną atrapę
prawdy najczystszej.
Brakiem szacunku
stanie się mroczne słowo
w piękno złotem spojrzenia
ozdobione.
Radością będzie uśmiech
oddany chętnie
i ulotna myśl zatrzymana
dla mnie
w swym pędzie.
Nie dziecka szkłem
jestem
więc nie rozbiję się niezręcznie
uderzona o ścianę
ślisko opływającą
w twardą szczerość,
nie milczącą

***
W złotej klatce okaleczeń,
kolorów bogate stado
znaczeń,
wzlatujące ciężarem niebytu
i odległym dotykiem
zakreślającym granicę spojrzenia.
W uwięzieniu
policzonych słów,
przywdziały złośliwie
nietoperzy strój.
Ślepym instynktem
sytości nocy wabione,
piskliwym zawodzeniem
o skradziony opływ powietrza-
odpędzają sen.
Zrodzona przekorą
nie wprowadzam dysonansu
w szponiasty dotyk- chwilowo.
Czekam...

***
Sczerniał,
kwitnący zdobyczą złowioną
w locie
kwiat tęsknoty mgłą otulony.
W ziemię żyzności ciała wrósłwszy
spija
przemijającą obłędem zapomnienia
cierpką rosę milczenia
karmazynem konającego

***
Nie szukaj mnie w
wichurze granicach-
bezkreśnie rozwieję nią
twe starania.
Nie odnajdziesz mnie w
trawie rozsądkiem wyrosłej
ani w śpiewie świtów
słowami zarania.
Ja na prośbę dłoni
dotykiem czułym się stanę
a oczu-
wpatrzenia twojego obliczem

***
O szarością zmoknięte
głazy
rozbiłam zbyt mnogą wielkość
widmowych okrętów.
Z dokładnością grabarza
zgłębiłam tysiące morskich
przestworzy
pogrzebując w nich
skradzione obcymi rękoma
skarby.
Zwabiona miękkością
migocącego światła ratunku
powstałam z otchłani
pirackich żądz

***
Zieleni błękitem skrzy się
jedwab, lekkości dotykiem żaru
zwiewny.
Białością pełna mgła
opadając koliście
ukrywa złowróżbne spojrzenia
obrosłe ogniem pragnienia.
Srebrzysty szept zastyga na
milczeniem kuszących strażniczkach
zwycięskiego westchnienia.
Szybująca nieskończonością Ziemia
wzorem wielobarwnego człowieka
poszukuje celu

***
Namaluję dziś obraz
w ramy czułego dotyku
zdobiony.
Pędzel cierpienia umoczę
w barwistej światłości lazuru,
odcieniem głębokim w zaufanie.
Seledynem utrwalę drzewa
trwałości emocji bezpiecznych,
opierających się drganiom mojej
niecierpliwej dłoni.
Ciepłem zmysłów obrysuję
ostre krawędzie dni
tworząc okno, którym lekko
wejdzie brzask na przekór
kamiennej w opór ściany.

***
W monotonię,
przymusem wplątana
wieloistość znaczeń,
zgubiwszy źródło realności,
poszukuje racjonalnych określeń

***
Dłońmi dotykam stóp
zakreślają kolistą granicę ciała
opierającego upadający powolnie
czas.
Przestrzeń odgraniczam
zwięzłym tchnieniem ust
muśniętych władzą trwałych potrzeb.
Zamknięte widzenie
tworzy pejzaże wolne od
poskromionych obłoków miłości
wzlatujących w objęcia
niepełnych ramion

***
Niemoc zagarnęła dla siebie
już nawet
wybawioną od niechybnego
upadku w niepamięć
umiejętność wysławiania
szerokich uczuć ciasnego życia.
Zamiast,
bogactwem otwartych metafor
posługuję się
zamkniętym kręgiem nazw,
ginąc,
powalona ich prostotą

***
Czas- nierozważnie kroczący
starzec świata,
drewnianą laską
roztrąca zawzięcie
opadające liście zdarzeń
poszukując sensu powtórnego zakwitania
obumarciem smukłych drzew.
W mądrości swej i rozwadze
gubi w nich własny ślad
przeklinając głośno
bezrządne nieboskłon

***
Twardą powłoką stalowego wiatru
obrysował głaz krawędzie
zastygłej lawy.
Mroźnym cięciem zmiótł
sierpową twarz
i ugrzązł w pożarze ciepła.
Ujrzywszy,
zrozumieć bez prawy bezkres,
na przestrzał trwożnej ziemi.
W dłonie zgarnąć umykający czas,
poddańczo zespolić
nietrwałe ciało z błękitem,
zamieniając asymetrię w doskonałość

***
Z dworcowej poczekalni
stworzyłam swój wszechbyt,
dobitny głos wyrokujący cele
zdecydowanym podróżnym
wrósł bez ciszą w jego ściany.
Doba,
bogactwem postaci pełna
zamyka swą powtarzalność.
Uparcie podtrzymywana
starą latami,
pełną bezcennych przedmiotów
walizką.
W zdziwieniu jej wytrwałością
i ciężarem
opuszczam kolejny już dom

***
Bezcielesne ciepło
niezapraszane,
wkrada się w drżący świat
spętany nadmiarem stuleci.
Apatyczna tafla chłodnej przestrzeni
zaspokaja niedosyt
przenikliwego wnikania,
natrętnego ożywiania
stopionych żarem martwoty
przedmiotów.
Uwolnione z rzeczowego trwania
powstają drapieżnym blaskiem
pożerającym zachłannie
owładnięty przestrachem mrok

***
Zarośnięty bladością dzień
nie przeprosi
za nieuważnie zgaszony,
pozorem kojący sen.
Milczeniem
odurzy skołatane tętno
obiecując
zmianę pożogi wchłaniającej zachłannie
mglistą obcość
w przenikliwą łunę
znanej pewności.
Wilgotnie
wchłonie galopujące powietrze
śpiewem ogrzewając chłód ciała

***
Przygnieciona do dna słonością wody,
między wiotkie palce
wplotła kosmyk morskich stworzeń.
Zdziwiona,
obłudą piękna
swego przezroczystego ciała
oderwała stopy od zgniłej rafy
pstrych złudzeń
i falistą szatą wzbiła się
w szklisty pejzaż
monotonnie odbijający mokre spojrzenie

***
Słabnę nieposłusznie ziejącą zajadle
bez słownością,
tnąc powietrze płonącym wyziewem
błądzę wśród skalistych wybrzeży
przeszłych ostrzy.
Pogłos zbawienia wzbija w lot
tumany ziaren pamięci
tworząc swą opatrznością
niezdobyte walką fortece.
Szeptem broniąc granic królestwa
bogatą paletą barw zrodzonego.
Stałością tkwiące
powstają niebaczne
na zbliżający się ogrom
wygnańczej nadziei

***
Na strychu,
w zaciszu minionych
zdarzeń, chwil i marzeń
przypadkowo
odnalazłam pióra,
stare, zapomniane
oplecione bólem przeszłym
chyba moim,
moim.
Deszcz zmył ślady jego
istnienia,
odkrył biel pragnienia.
Zachwycona jego blaskiem
postawiłam pióra
na cokole
by cieszyły oczy moje
pełne ciszy i zieleni,
zimy, wiosny i jesieni.
Teraz w locie
piszę wiersze,
patrzę,
słucham swego serca.
Skóra ma brązowa cała
dziwnie błyszczy,
lśni,
rozkwita.
Czyżbym była czy już
znikłam?
Chyba jestem skoro
ptak w przelocie
spytał się czy ptakiem
jestem
bo tak śpiewa
wesoło, boleśnie, trwożnie.
Sama nie wiem,
może trochę,
może zaraz też przelotnie
spotkam ciebie
mój aniele,
w blasku słońca
rozpromienię ciemność
bycia, życia, trwania.
Jestem tym i czymś więcej
jeszcze,
tym co widzę, czuję,
za czym tęsknię,
swoim bólem,
kwiatem co rozkwita
i snem,
który kusząco przyzywa.
Proszę, nie budź mnie jeszcze,
poczekaj...

***
Pod łzawą opieką
niepoliczalnie pierzastej dobroci,
drapieżnie skrada się
wybrukowane sklepienie chłonąc
suchość różowych obłoków.
Czterolistne życie oddycha
wyblakłą zieleni
skrą
gasząc ociężałą kroplą
rozżarzone ludzkim dotykiem
ćmy pragnień.
Schronienie nie znajdziesz,
duszo bezdrożna
w splątanych żywiołem
człowieczych wyśnieniach.
Spocznij więc na czerwienią stromych
wybrzeżach kreśląc
cierniste granice przenikające
nieobecnością krwiste
może

***
Pomysłowość wyobrażeń tną,
pogromu cegłą,
antyczne twierdze.
Lampa tłumaczeń
trzaskiem światła rozbija
szklane pejzaże- kolejne 7 lat sklejania,
które pluszem
czteronogi spowiednik,
miękkością naszpikowany,
niebacznie przebiegnie opętanym rozpędem.
Odważną świadomością
poniesie osobiste wyżymanie
dla wzniośle czystych ideałów

***
Świat poza zamknięciem
bez winą powlekanych ram
przyzywa gdyż
nie potrafi inaczej.
Kusi niepowtarzalnym
cyklem mijania,
wroną krąży nad słomą trwającym
strachem
wykrakując boleść
przymusem wleczonego latania.
Niepewny zamiaru żywiołu
czekając
wypatruje pochłaniającego atrapę
wyzwolenia

***
Dla przezorem sterowanego okrętu
zbudowano mozołem
ewentualnie martwy port,
chroniący przed złudnym
szałem
możliwego przypływu

***
Promieniując zaciekle
niegdysiejszym blaskiem
pamięć rozciera naprężone mięśnie
gotowa do biegu o zdobyte krwią
pewne miejsce.
Nieuchronnie zatraca się w obłędzie
zaszczytem wzbogacając
zubożałe falstartem
będę.
Wahadłem próżni uszkodzona
gubi
swą bezbłędność
i wiatrem spychana wspiera
zmęczone cielsko
o antyczny zegar

***
Zdradzona miłość
bez domem zwierzęcym błądzi
wśród tułaczej litości
poszukując schronienia.
Oburącz obrana bez czuciem
człowieka z ciepła,
obojętnością jego wątpliwie
wywyższonego sumienia
zamraża strzeliście
miękkie futro oddania.
Głodem zmorzywszy
umęczone błądzenie
nieświadomie pragnie nie więcej
niźli łagodną śmierć
pozbawioną obłudnego uczucia.
W cierpieniu głębokim utopiony
płochliwym spojrzeniem,
w odpadach ludzkiej wygody
czeka
instynktem życia więziony-
pies

***
Kołujące przywidzenie
upatrzywszy oślepioną świadomość,
przecinając szponem
lustrzane odbicie
świetlnego dotyku,
spłynęło powłócząc ptasim pierzem.
Ziarnem tęsknoty wzrosłe
dźwiga
ociężałą od świtu rosę
by błękitu bluszczem
zasnuć jarzące zgliszcza

***
Błagam,
oddaj mi skradziony ból,
który znam.
W zgięciach suchych ust stworzony
królestwem goszczący
ciernistą kroplą zważone
kąśliwe łaknienie.
Obróć przepadły czas
do góry dnem,
wyrzucona umknę
przez krawędzie
spełniona,
blaskiem odurzona
zamknę płaski dach
wygiętego ciała

***
Trzaskiem bez mocy
oderwaną odrośl,
litością wiedziona,
przybiję do żywego w twarde lata
drzewa.
Z wyżłobionych
wiekowym przemijaniem warg
wyrwę zaklęcie
by przywołując błogością
ociężały mrok
obmyć w nim korzenie.
Krwią spływając
wplatające wiotki dotyk
w zastygłą żywicę
udaremnionego konania.
Pięknem magią zrodzonego
dzieła zgładzona,
wzrosłą gałęzią powstanę
z czeluści
wiedźmowych piekieł

***
Oczy płonące zasypał
grzmotem piorunu,
popiołem skrywającego
drzemiące góry pół istnień.
Omdlałe palce
gwiazdą spadające
w conocne szybowanie,
zapętla czuciem
litościwej wiary w możliwość
niemilknącej rozkoszy.
Skrzydła sensu zwinąłwszy
w kłąb,
wyrzucił otwartym płomieniem
wyścielającym żywot
okrągłej nadziei

***
Wosk dni zastygły
zmarzłym żalem
przenika
ciało chłodem spływające

***
Słowa
podkrążonym nawiasem spojrzeń
otwarte,
szczodrym rozdarciem
przeciwstawnych czynów uśpione,
przekwitły powtórnie
z nimi zwaśnione.
Chyląc łodygę
smugą pełni wabione
oddają barwę
przymarzłej suchą prawdą ziemi wiarą ryzykując
rzęsiście ołowiany deszcz
fałszem rozkrojony
na mętną rosę

***
Zwrócę swe nieziemskie oblicze
ku tobie
wzbierając całkiem ludzkim
niebem
wzejściem gwiazd splecionych w
jestem

***
Pozostałymi włóknami nadziei
ciągnęła wieczność
narzuconą władczymi ramionami
bezgranicznej dobroci.
Starością zakryła
pozostawione ślady
i znów przysiadła
pozorną bez pamięcią przeżytych
światów
wspierając skrycie kolejne życie

***
Pierwsze
z pionowego uśmiechu nocy
budzę serce łakome
bezmyślnej swobody.
Dźwiękiem
czepliwych palców schwytane,
dogłębnym wpatrzeniem
obejmuje nieuchronne
przebudzenie

***
Nieznośnie przywieram
każdym włóknistym dotykiem
do płonącego wściekle
ognistego ciała,
wyschnięte obcością wchłania
kolejne sparzone szczęście.
Pragnienie stapia się
z realności błądzeniem
tracąc rozpalone błogim uśmiechem
spełnienie.
Gdy w popiół przemieni mnie
twój niebyt
nie przychodź
(bądź,
nie będziesz)
tkliwością zgarniać
pozostałości ulotnego
twoim chłodem kształtu

***
Gorycz błądzenia
poję,
opadająco rzęsiście słonością,
ofiarowana przenika
wyprzędzone misternie
słodkie ukojenie.
Władczo
tuli, wypełnia
zostaje-

***
Skulone zmęczenie,
dotykiem obejmując
martwym drzewem zrośnięte życie,
liściem opada
na źdźbła
suchością ukojone.
Umieraniem okryje
rozwiane wspomnienie,
zastygłe
w aurze bezwietrznego zmysłu

***
Wolno spadając,
usłyszę jeszcze
ten głos
i głębią spojrzenia zatrzymam
pionowy lot.
Siłą ciężkości wzniosę,
potykając się
o pozorem lekkie słowo
i w opływającym cieple
ginącego uśmiechu
zmienię kierunek

***
Profil światła,
swym cieniem nie rozgrzewa
przymusem wschodzącego
mroku.
Świadomy własnego bez śladu
zamyka krągłość
w kanciastej figurze rozsądku..
Cierpliwym ciężarem
cudzej winy
przebrnie
przez dokładnie zakreśloną
pokutę
i wiedzą rozleglejsze powstanie
słońcem

***
Zanurzając ciało
w obcością przekwitłe wody,
czuję głębiej
ciężki posmak zielonych łodyg.
Poprzez
zgięcia żywych tkanek
widzę więcej
niż bez świt splątanej powierzchni.
Zamkniętym sobą powietrzem,
w uwięzionym przepływaniu
oddycham

***
W kokonie twardych ścian
oplatam głuchy czas,
wskrzeszam paletę barw
i leżę zawieszona
nad przepaścią łez bez końca.
Jedną napoję
szeptem nadchodzące małe szczęście.
Nie jestem
kłopotliwym gościem tego świata
więc łakomie smakuje
moje serce- głupiec,
czerwone życie ukryłam głębiej

***
Rzeczywistość ma
tylko jedną twarz,
pełnią magnetyzmu księżyca
władającą uśmiechem
spienionych drgań.
Cel ma
tylko jedno spojrzenie,
którym odmierzam natchnione sobą
jestem
i tyle więcej oddechów
ile potrzebuję
by żyć wiecznie.
Rzeczywistość ma
tylko dwie pragnące dłonie,
które nakarmię
szczerą bez rzeczą realności
i dotykiem czułością opętanym.
Wydrążone
rozciągniętą nocą ciało
zasypia w umykającym
tylko cieniu kojącej
postaci

***
Nadzieja
przybita zbyt wysoko by ją poczuć
i za nisko by jej nie dostrzec,
zanurzona jasnością
kusi,
wpatrzona w poza
zamknięta framugą stojące
okno.
Niechybnie strącona drapakiem,
zachwyci powtórnie
nieomylną bliskością
tkając
wzorzystym kształtem
życie

***
Chwilami
wizją ciebie przenikam
intensywność wielostronnych ścian
zamkniętych schematem
otwartych drzwi.
Odwiedzam nieobecne zrozumienie,
za mocno ściśnięte
martwotą wrosło
w palczaste sidła
stalowymi prętami niechęci
ozdobione.
Z podświadomością obeznana
karzę znękanym realizmem
jawny miraż-
za wiekowa jestem
na złudną młodość

***
W tych godzinach
napływający wiatr
niesie grzbietem smukłej przeszłości
deszcz,
chmurą zgarniętych błysków.
Lśnieniem zgasłym zamroczona
leżę,
z namaszczeniem kruszę
oblodzoną zmierzchem wiarę
rozgrzewając
chrapliwy podźwięk
przetartych tygodni

***
Brakuje westchnień,
o których można po prostu
zapomnieć
bezsennością przemierzając
gwiaździsty bezkres
księżycowych urojeń.
On widział zbyt wiele
ludzkością przerwanych dni
by tarczą nocy,
zwalczyć emocjonalny skwar
przedłużający magię
powracających światłem żyć.
W rozciągłości braku,
potrzeba ciepła uśmierca
żałobę martwego szczęścia,
promieniem cierpliwie odradza
w ziemię zakopane
kwitnięcie.
Ścięte drzewo obejmuje spełnienie

***
Lubię...
przebudzeniem zaskakiwać
śpiące życie
patrzeć w oczy księżyca
przywołującego moje szczęście
Jego miłością obmyć serce
I zasypiać dotykiem,
który stęskniony
mojego towarzystwa
powróci-
taką mam nadzieję.

  2429 odsłon

Dwa

Cholera znowu czytają w radiu te nazwiska staje się to nie do zniesienia !
Próbuje poskładać myśli? Jeszcze trzy oddechy ?
Przecież mogła lecieć innym samolotem tym pierwszym . Tym co wylądował .
Pewnie zaraz odpisze , będę szczęśliwy i spokojny , ale pójdę pomodlę się na wszelki wypadek .
Nie mogłaby mi tego zrobić dwa lata po ślubie? przecież mamy dwójkę dzieci
mieszkanie numer dwa nawet blok drugi . ta liczba musi być szczęśliwa ?
Pewnie dziś nie zasnę chociaż już za dwie druga . Jeszcze chwile postoję

Boże ktoś dzwoni! Nie znam tego numeru może to ona.

  2182 odsłon

Małe wyznanie

Nie traćmy wiary?
Nie traćmy wiary w nasze słowa.
Jesteśmy sami , jesteśmy snami
Cóż może się nam stać ?
Ani burza ani ludzki gniew nie pokonają nas bo kochamy się.

  2063 odsłon

Kiedy pojmiesz

Płomień w Twoich oczach
gaśnie z każdym słowem
Kiedy zdania są jak ciosy
oddalamy się od nieba...

Kiedy myśli są zbyt puste
zagłębiamy się w nicości...
...Może wybaczysz mi kiedyś,
że nie byłem sobą gubiąc się
w zaułkach szarej codzienności...

Proszę nie pozwól mi odejść
choć miłość parzy jak ogień...
Proszę nie pozwól mi zwątpić
w to,że każde cierpienie ma kres...

Proszę nie pozwól mi utonąć
w rzece naszych gorzkich łez...
Koniec jest zawsze początkiem
nowych marzeń
Gdy już odejdę rozdarty
Twój smutek mgła przysłoni...

...Może zmówisz modlitwę
nad moich nadziei grobem
Kiedy wiara w miłość
odejdzie na wieki
do krainy cienia...

...Może uronisz łzę
przed naszej przyszłości ołtarzem
Kiedy pojmiesz,
że niebo jest warte czekania...

  2278 odsłon

Nie pozwól mi

Tak często jestem sam,
Już bez Ciebie...
Nocą gonie sen,
Gonie Twe odbicie
By choć na moment
Poczuć dotyk Twej dłoni,
Twe usta
Jestem tuż obok,
Tak blisko...
Szeptem znów zabijasz,
Tylko naszą ciszę
Kolejną łzą niszczysz,
Mnie...Siebie...Nas...
Dzień nie istnieje,
Tak szybko się kończy
Jak nadzieja,
Która bezwładnie umiera mi na rękach
Chciałbym wierzyć,
Że tylko Ty
Nie pozwolisz mi odejść.

  2258 odsłon

Biało-czarno

Cicho krzyczę,
głośno płaczę,
rozpaczliwie błogo trwam,
a może nie istnieję?
Jestem pusta od przeciwieństw.

  2613 odsłon