Czuję wzrok na moich rękach, mierzą każdy mój ruch, tuląc mnie nieproszoną opinią Podejrzenia, że chowam w kieszeni skarby Więc dzielę się prawdą, lecz mają wciąż inną
Patrzę ukradkiem na szczęśliwą rodzinę Czasem zazdroszczę innym, że mają ojca Marnuję nad smutkiem kolejną godzinę Podziwiam widok zachodzącego słońca
"Otwórz ramiona" - to mnie szczują widłami Pod presją jak diament się w formę wyrabiam Motyl już dawno zatrzepotał skrzydłami To, z czym dziś się mierze, to echa huragan
Dopijam pumpkin spice latte Wstaję i muszę iść dalej
I oto jestem na szarej trasie, Ni w biel, ni w czerń jam jest odziany, Od kiedy księżyc w trzeciej był fazie, Z kolorów świata zostałem wyrwany, I wraz z kolorami traciłem kodeksy, Starego Platona przestałem już słuchać, Do dawnych umów spaliłem aneksy, Przestałem już całkiem na zimne dmuchać.
Sam Prometeusz zniknął gdzieś z żarem, A w głowie słyszę szeptanie Loki'ego, Wizji zostałem uraczony darem, I coraz więcej widzę w tym złego, Im mniej wiesz, tym śpisz spokojniej, Starcy słuszni nie tylko w tej kwestii, W mojej głowie jest jak na wojnie, Ulegam błazna potwornej sugestii.
I oto jestem na szarej trasie, Kroczę w mroku, ale nie w mrok, Odwiedzam szaleńca na jego tarasie, W potępiony zakręt za sobą mam krok, Dni moje jak Uroboros długie, Różne toksyny mieszają mi w jaźni, Jedno życie stracone - mam drugie, Kosztem pamięci i wyobraźni.
Bogowie umarli, ideały upadły, Chaos na nowo za pędzel chwyta, Liście po huraganie opadły, Na polach pojawia się zieleń żyta, O! Mamy kolor - więc szarość i zieleń, Ciekawym ten widok byłby obrazem, Do tego z lasku wyłania się jeleń, Nad rzeką zaś tulą się elf oraz błazen.
I oto jestem na szarej trasie, Gdzie zieleń polany me nerwy koi, I nie dbam o to, co dzieje się w prasie, Bo czas mój więcej już się nie dwoi, Elf z błaznem w objęciach ruszyli do lasu, Ciekawe jaki los ich tam czeka, Jednakże im życzę błogiego czasu, W asyście barw i miodu i mleka.
Echo rozbiegane plotkuje po pokojach Każdy wie - w domu nie będzie zgody Żona chciała dać Krzysiowi wody i chleba Lecz on tylko woła: "Wody! Wody!" Skacowany skurwiel
Oczy koloru morza, kąpią się łzy mojej matki Nieświadoma - bez wiedzy, wsparcia i nadziei Piekło czekało w wiecznym życiu na kredyt Uciśnięta pętla alkoholu, szantażu i agresji
Mój brat, co bezskutecznie chciał uciec przed losem, co nie oszczędził mu ciężkiego życia Tak bardzo wierzy, że nie potrzebuje psychoterapii Zawsze trzeźwy, a gdy patrzy w lustro - widzi Krzysia
Czarna owca, co jej policzyć nie można One mają to w sobie, że w swoją stronę pójdą Mam Krzysia urodę, dlatego nie lubię swoich zdjęć Mogę tylko pisać wiersze o Tobie, i odetchnąć z ulgą
Czuję się jak po drugiej stronie stołu Gdy rzucam tymi kłamstwami w twarz Jesienne liście, umysł płonie znowu Chowa się pod moimi warstwami fałsz
Uciekałem przed problemami Co kryją się w mojej głowie Chowałem się za monetami Co żyją wciąż po złej stronie Pościg z nieoczekiwanym zwrotem wydarzeń Teraz one uciekają przede mną
Czuję się jak na drugiej stronie medalu Nie pamiętam imienia żadnej z nich Jesienne liście, mam dłonie z metalu Chciałbym być tym, kim pragnę być
Gonię za uśmiechem nawróconych dusz Zwalczając w kartce oddech przeszłości Tonę z echem niespełnionych snów Maczając palce w słodkiej wieczności Demony w głowie terapeutycznym złotem przeważę Przekonany, że prędko nie klękną
Czuję się jak po długiej drodze A stoję w miejscu, łamiąc ich serca Taka gorzka prawda, której słodzę Jesienne liście trawią me przejścia
Piszę to w kawałkach - wiersz o mej całości Więziony przeszłością, ogłupiony wolnością W której zaczeły przerażać wszelkie błahostki Mój najsłabszy rym to twe imię z miłością
Pomimo tych wszystkich kolorów; najcześciej czarna owca to ta barwna postać Po burzy wyjdzie tęcza, jak wcześniej Chwila słońca, powtórz pętlę, i tak bez końca
Topiłem się paranoicznie w morzu słusznej radości biegłem do niej w szale, i w pędzie - na próżno Porażki i szczyty, to fragmenty większej całości którą zrozumiemy, gdy będzie za późno
Toczę wieczny konflikt, między kim byłem, a kim się stałem Byłem rzeką, co potoczyła swe wody do morza Wyrzucone wydarzenia wraz ze starym kalendarzem Skuty łańcuchami ego, dwubiegunowy jak zorza
Przekroczyłem tę granicę cierpienia za którą wita tylko pogodny uśmiech Bezpowrotnie, bez ratunku się zapomina po co, i o co się walczy
W skupieniu wielkim myśli swe układam, Serce skłaniając w głębokiej pokorze. Słów ciągle szukam, lecz znaleźć nie mogę, Jak więc za wszystko Ci dziękować Boże.
Jak wypowiedzieć to co serce czuje I to co dusza moja chce wyśpiewać Jak to przekazać skoro słów zbyt mało Może po słowa trzeba iść do Nieba
Może słów szukać w gwiazdach albo w słońcu, Żeby powiedzieć to wszystko co czuję Skoro słów znaleźć na ziemi nie mogę Niechaj modlitwa z wszechświatem dziękuję.