Dałaś mi miejsce na ziemi.
Z poczwarki
żyjącej pod sercem, wyfrunął w świat
cudny motyl.
Wrócił po latach,
z połamanymi skrzydłami.
Znalazł azyl w Twoich dłoniach.
Nie pytałaś o nic - podniosłaś z kolan.
Pomogłaś posklejać
pogmatwane życie.
Bukietem konwalii
zakwitnę jutro
na nagrobnej płycie.
obrusem przykrył góry
i chichocze zadowolony.
Małe śnieżyczki w marcowym słońcu
wychylają się nieśmiało,
oślepione
milionami kryształów zmarzniętego
śniegu.
Kokietują uśmiechem,
wbrew - jakby przepraszając.
...zakwitły,
w moim sercu i w moim ogrodzie.
Bez niego była niekompletna.
Sympatycznym atramentem pisała,
jak to pogubiona
na drogach życia, często
wracała
by ciepłym wspomnieniem
ogrzać zziębnięte serce.
W dłoniach tyle poszarpanych lat.
I kiedy myślała, że dotyka nieba,
los - wieczna przekora,
zrobił korektę.
kosmicznym pyłem.
W brylantowym lśnieniu,
roziskrzona przestrzeń.
Szkliste powietrze, prawie nierealne.
Szurając nogami idzie starość.
Znowu mądrzejsi o jedno doświadczenie.
Moim krzykiem, twoje milczenie.
Wierzby płaczą deszczem,
krople spływają po policzku.
- Rozmywają łzy.
Nie czuje przenikliwego zimna.
Ociężałym krokiem wchodzi
w kolejną kałuże.
Przemoknie - wie, ale nie dba o to.
Jej już nie ma,
rozbiła się o betonową ścianę
milczenia.
Rozmowy z samą sobą.
Nie... zawsze była małomówna.
Świat obcy i pusty,
ludzie oddzieleni słuchawkami.
Rozgoryczenie.
Cienie słów osaczają.