Na łąkach bytowania - oni
z kosmicznego pyłu stworzeni.
Chłód tamtego lata
ciągnął się, wyrzutami sumienia.
To było szaleństwo.
Na samo wspomnienie rumieniec
barwi policzki,
piersiom brakuje oddechu.
Wariowała z miłości.
Instynkt samozachowawczy
podpowiadał
o krok dalej - przepaść.
Nie dbała o to...
Szukała punktu zaczepienia,
w gąszczu półprawd.
(z szuflady)
Z betonowej beznadziei
wyrosła
kolczastym drzewem.
wydała się piękna - jak motyle.
Byłeś blisko.
Czułam
szorstkość twoich dłoni,
płomienie.
Jeszcze chwila i już ranek,
przeciągasz się odsuwając sen.
Centymetry miłości mocne ramiona,
twoje ręce...
(mam na tym punkcie bzika)
Ciepło i zapach jeszcze mnie tuli,
pieszczot narkotyk.
Ołowiem wypełnione chmury
Lunęło.
Schronili się
przy kawiarnianym stoliku.
Flirtują...
Twarze zakwitły rumieńcem
odurzeni sobą, zapatrzeni.
Rozległ się krzyk mewy.
W pół słowa zamilkli,
że za szybko, za daleko.
Czar prysnął...
Spłoszony czas
zaczął istnieć na nowo.