Przeciera jasne oczy zmęczona
tak dziś chciałaby jeszcze spać
pod chmurą córka Tei zamglona
wiatr zerwał resztki babiego lata
między konarami drzew się rozbija
co by tu jeszcze tarmosić i rwać
dzień za dniem jak liść opadły przemija
minął jak chwila ciepły wrzesień
krople deszczu grają z nowych nut
dopóki na blaszanych parapetach
nie rozbiją się jak okruchy kryształu
i w plamy się przemienią
na parasolach razem z nimi zagramy
w ten świt ciemny jak z końca świata
wszystko odchodzi ponownie pomału
październik pisze dla nas tautogramy
na literę jot jak jesień
atramentową z liści czerwienią
jaśniejesz już jutrzenko
jem jabłuszka
jarzębinę je jemiołuszka
jednym łykiem
piję herbatę z róży i jagody
Eos różanopalca
zostałaś ze mną
otulone poranną mgłą
spały ogrody
kiedyś byłem biały
niewinny i czysty
potem pomazany
dziecięcymi bazgrołami
zanim stały się literami
niezdarne kleksy atramentu
niczym plamy na honorze
pierwsze daty i skreślenia
zapiski w pamiętniku i listy
wiersz którego nie ułożę
nieskończone słupki cyfr
kalkulacje i obliczenia
do wyniku równego zeru
albo do granic absolutu
jakiś szkic i rysunek rzutu
plan ucieczki z więzienia
poranionej duszy
życie przemija wartko
jestem tylko jak jedną kartką
wartą miliony albo za cenę
złamanego grosza
dzisiaj podarty i zmięty
niepotrzebny i bezużyteczny
wrzucony do kosza
kończy się to co nie zaczyna
Ereb znów uśmiechnięty
spłodził kolejnego syna
Pod wypłowiałą dawno zapomnianą flagą
wyświechtane głosi skreślone poglądy
i z lewej flanki strzela w mądrości rządy
dzisiaj bardziej jakby nie z tamtą już odwagą
Przechwalając się wciąż fałszywym każdym ruchem
w myślach chętnie chciałby wieżą przy hetmanie
mata dać wrogom na zmyślonym ekranie
choć już nosi chore ciało z wpółżywym duchem
Odkurzona rewolucja znów mu się marzy
brudnymi słowami boski świat pokalać
wraca z wypiekami na pooranej twarzy
Do czasu który się coraz bardziej oddala
na starej patelni jeszcze coś wysmaży
póki wszystkiego nie zaleje prawdy fala
Jesteś pan i władca bo wielki i bogaty
ze swego bogactwa bywasz taki dumny
co dzień same nowe zyski i zero straty
tylko wszak złota i pieniędzy do trumny
nikt ci wówczas przecież wszak już nie włoży
i skarbu tak cennego też chętnie nie pomnoży
Zdobyłeś zaszczytny tron i masz też władzę
wciąż dyktujesz warunki a nie niewolnicy
starego żebraka nikt nie ma dziś na uwadze
on pozostanie na zawsze na zimnej ulicy
w ciemnym grobowcu staniesz się mu jednaki
i tylko zwłok twoich nie rozszarpią złe ptaki
Los przyjmujesz tak często jak wyrocznię
ze swym przeznaczeniem też się mierzysz
nie wiesz kiedy serce naprawdę odpocznie
a wystarczy jeśli w coś innego uwierzysz
i mała chałupinka na chmurze sobie będzie stała
a tobie starczyć będzie tylko jedna koszula biała
Kiedy odlatuję bez ciebie w chmurach ginę
jak zraniony ptak przepadnę w starych drzew szumie
okręt wiary w porcie nadziei stał na cumie
usta już napojone nieśmiertelnym winem
Niewinne dusze jako zwiędłą już roślinę
chciałem ratować -kto jeszcze dziś to zrozumie
pośród milczących twarzy w szarym tłumie
to twoje skronie ozdabiam z serc wawrzynem
Moja Dafne jak Apollin niepokochany
łapię myśli ocalałe niczym motyle
do najpiękniejszej muzyki pójść z nimi w tany
I powiedzieć jak cię kocham jeszcze raz tyle
ukryty przed światem opatrzę znowu rany
wciąż mając ten sen że wróciłaś tu na chwilę