Otrzepując pióra z śnieżnej nawałnicy
wpatrywałem się w ludzi na mojej ulicy
myślą nieobecną nad ranem spętani
w puch senny wtuleni gdy dopiero świta
pchają wózek życia w którym koło zgrzyta
w nadziei że dotrą do błogiej przystani
żyjąc tym co będzie trudniej tym co było
praca niewolnika nieudana miłość
Dzień za dniem opada jak te płatki śniegu
jak tu złapać szczęście kiedy człowiek w biegu
na wybiegu... iluzji wymęczonej teraźniejszym stanem
i nie widać końca a początek , światłem zamazany(e)m
Ja wymieniam wodę mętną z karafki usychającego bukietu
ja otwieram drzwi wyciągając rękę kiedy wchodzę do supermarketu
Ja decyduję co w spoczynku jest a co w ciągłym pędzie
Ja ustalam jak chcę żyć i co w moim życiu kwitnąć będzie
Wystarczy stanąć obok siebie
zrobić stop klatkę na chwilę
zapytać dokąd biegnę durny
i tyle
wpatrywałem się w ludzi na mojej ulicy
myślą nieobecną nad ranem spętani
w puch senny wtuleni gdy dopiero świta
pchają wózek życia w którym koło zgrzyta
w nadziei że dotrą do błogiej przystani
żyjąc tym co będzie trudniej tym co było
praca niewolnika nieudana miłość
Dzień za dniem opada jak te płatki śniegu
jak tu złapać szczęście kiedy człowiek w biegu
na wybiegu... iluzji wymęczonej teraźniejszym stanem
i nie widać końca a początek , światłem zamazany(e)m
Ja wymieniam wodę mętną z karafki usychającego bukietu
ja otwieram drzwi wyciągając rękę kiedy wchodzę do supermarketu
Ja decyduję co w spoczynku jest a co w ciągłym pędzie
Ja ustalam jak chcę żyć i co w moim życiu kwitnąć będzie
Wystarczy stanąć obok siebie
zrobić stop klatkę na chwilę
zapytać dokąd biegnę durny
i tyle