Siedzą krowy na gałązkach. Czasem słowik im zakląska, czasem zarechocze pliszka, a dołem przebiegnie myszka tym widokiem przerażona. A krowom wiszą wymiona i każda w skupieniu czeka, kiedy zacznie dawać mleko. Każda się tą wieścią pieści, że każdy litr – dwa czterdzieści. Minie rok, może dwa lata i każda będzie bogata, i wieść będzie życie zdrowe. I wtedy se kupi krowę, i roześle wokół wieści, Że każdy litr – dwa czterdzieści. Minie rok, może dwa lata, i znowu będzie bogata. Mleko sprzeda do GS-u. „DOJENIE JEST MATKĄ SUKCESU”.
Jesteś wśród kropel rosy, jesteś wśród kwiatów woni, Jesteś w powodzi włosów, jesteś w uścisku dłoni. Jesteś w świetle księżyca, jesteś w słonecznym blasku, Muzyką traw cię witam, śpiewem ptaków o brzasku. Jesteś uśmiechem wiosny, jesteś letnim marzeniem i jesienią radosną i zimowym natchnieniem. Jesteś radością , smutkiem, uśmiechem albo łzami. Jesteś przez chwilę krótką gołębiem nad dachami. Jesteś wiatru powiewem, snem gdy oczy zamykam. Raz liściem, a raz drzewem lub słonecznym promykiem. Jesteś dnia powszedniego nadzieją zwiewną i wiotką. Jesteś. Tylko dlaczego wciąż nie mogę cię spotkać.
Pewna panna z uroczych Walewic Założyła raz skansen dla dziewic. Nie żałując starań ani grosza zatrudniła zdolnego kustosza, praczki, szwaczki, sprzątaczki, kucharki, kierownika i dwie sekretarki. Wszystkich razem z dwadzieścia etatów. I do dzisiaj szuka eksponatów.
Gdzieś mi się zapodziały moje młode lata ciepłem wiosen znaczone i zim ostrych chłodem. Na podwórku za domem był początek świata, a kończył się na polu za naszym ogrodem
Gdzie tej wolności tyle, że gdybyś chciał zmierzyć nie objąłbyś rękami ni ty, ni koledzy. Gdzie niezwykłe podróże pełne cudnych przeżyć co się często kończyły na sąsiada miedzy.
Gdzie wieczory w srebrzystej poświacie księżyca znaczone młodych piersi niewinnym zapachem. Gdzie szumiąca wśród wiatru złocista pszenica, która łożem nam była pod gwieździstym dachem.
I gdzie szepty namiętne „kochany, kochana”, „na wieczność, po wsze czasy” ,”na zawsze, do śmierci”. Gdzie ten łomot krwi w skroniach i miękkie kolana i to serce co chciało wyskakiwać z piersi.
Co dzień bardziej odległy żyję pośród wspomnień. To przecież moje życie, aż trudno uwierzyć. Czasem siadam i myślę, ot może nieskromnie, jeszcze jest tyle przeżyć, które warto przeżyć.
Aniołek, fiołek, róża, bez Zygmusia pogryzł wściekły pies. Pogryzł mu rączki, pogryzł szyję, a potem zdechł, a Zygmuś żyje. I tu pytanie się zrodziło. „Co też pieskowi zaszkodziło?”