Żarła żarłoczna żaba rzepaku żółte kwiecie. Nad nią świeciło słonko normalnie, tak jak w lecie, a dookoła ptaszki, muszki i małe żuczki w powietrzu wyczyniały niesamowite sztuczki.
Na pobliskim podwórku dzieci obsiadły trzepak, a żaba nic. Spokojnie żuje ten żółty rzepak i nie może się pozbyć przedziwnego uczucia, że jeszcze jej tak wiele pozostało do zżucia.
Rzeka już jej nie kusi, ani na rzece rzęsa ona czuje, że musi i je za kęsem kęsa. Przyszedł stary żółw rzeczny z wizytą przyjacielską i spytał „Po cholerę żujesz to żółte zielsko.
Czy nie możesz na żyto przerzucić się niebogo? Żniwa już rozpoczęto i żyto masz niedrogo”. Z Zabrza leciała żołna i wrzeszczy „Ej, ty żabo! Nie żryj tego żółtego, bo ci się zrobi słabo.
Widziałam kiedyś taki wypadek w Żegiestowie jak po tym żółtym zielsku życie zamarło w krowie”. Przyszedł królewicz młody co właśnie szukał baby, i jak to w bajkach piszą, całował wszystkie żaby,
spojrzał, i chciał ją cmoknąć w usta z wielkiej radości, lecz na widok żółtego jedynie dostał mdłości. I przyjechał z Żabieńca traktorem znany aktor. Delikatnie wziął żabę, posadził na swój traktor,
i zawiózł ją do Łodzi. Tam w swojej kawalerce przysiągł miłość dozgonną i oddał jej swe serce. Bo dla niego jednego było zupełnie pewne, że i bez całowania zamieni się w królewnę.
Mówią o tym w Żabieńcu i każdy na to liczy, więc umieścili żabę w herbie swojej dzielnicy.
Mimo najszczerszych chęci droga pani Justyno, mimo starań tak wielu i wysiłków nie lada. Nie mogę pani kochać, i daj spokój dziewczyno. To co w nas jeszcze żyje na nic się już nie nada.
Nie zbudujemy z tego życia wśród pelargonii. Nie ulepimy z tego gniazdka pełnego puchu. Choć każde z nas za szczęściem uparcie jeszcze goni, w gruncie rzeczy to trwamy w jakimś dziwnym bezruchu.
Niech się pani za siebie nie ogląda kochana. Tam tylko mgła się snuje pośród konturów wspomnień. Przed panią całe życie i nie jedna wygrana, i niech pani nie płacze, a uśmiechnie się do mnie.
Panią młodość uskrzydla i nad ziemią unosi z każdą chwilą dodając i odwagi i werwy. Ja ze swoją starością nie chcę się tu obnosić, biorąc swoje tabletki, pijąc ziółka na nerwy.
Pani mówi, że kocha każde słowo w mych wierszach. To ta dziwna przypadłość właściwa dla kobiety. W wierszach mych będzie pani ta jedyna, ta pierwsza. Lecz po co pani miłość do starego poety.
Pamiętam całą sprawę jak żywo. Siedzimy w barze, pijemy piwo. Nagle zza stołu podniósł się Zdzich. „Jutro panowie jadę do Tych”. Więc mu rzuciłem „To jakaś ściema. Ty do tych jedziesz, a ich tam nie ma. Jeszcze niedawno widziałem ich, chyba, że do tych jedziesz, nie tych co miesiąc temu jeszcze tam byli, ale się potem wyprowadzili”. Tu wtrącił Janek. „Popatrzcie sami, lepiej mu będzie z nimi niż z nami. A nic nie mówił, że poznał ich. Nas już nie lubi. Jedzie do tych. Spod stołu nam się Stasiu wyłonił i krzyknął głośno. „Kto to są oni. Dawać psubratów, dawać tu ich, bo nienawidzę i tych i tych. A Zdzich z wrażenia otworzył oczy. O co ta wojna się tutaj toczy. Wszak oni wiedzą, że lubię ich, lecz jutro rano muszę do Tych. I tu odezwał się barman stary. „Drodzy panowie, skończcie te swary. A ty najlepiej powiedz im Zdzichu, że jutro rano jedziesz do Tychów.
Nicnierobienie ma blaski i cienie. Można tak spędzać wiosny i jesienie, upalne lata oraz śnieżne zimy. Dlatego chętnie tak nic nie robimy. Ale ten bezruch, powolność ślimacza dla nas panowie jedynie oznacza, że my się w sobie prężymy do skoku. A kiedy skok ten? Może w przyszłym roku.