Żegnaj Jolu

Przyznam,
że znów mnie zaskoczyłaś.
Szalonych pomysłów
miałaś bez liku.
Nie ma Cię,
choć wczoraj byłaś...
Ani Cię widu,
ani słychu?

Wszystko już
w kierunku szczęścia
zmierzało...
Nie taki finał
historii tej
przewidywałem.
Przyznam,
że kawał serca
mi wyrwało.
Teraz już tylko
z wspomnieniami
zostałem!

Będzie mi brakować
tak serdecznie przyjaznej duszy.
Tonę naszych tajemnic
zabrałaś do raju.
Jak nikt inny
potrafiłaś mnie denerwować
lub wzruszyć...
Wiem, że grzechów
nie wydasz,
nie masz
takiego zwyczaju.

;)

Wielką jest kobieta,
po której
mężczyzna płacze!
Bo los ani Ciebie,
ani mnie
nie oszczędzał...
Dzięki Tobie
na życie
spojrzałem inaczej.
Będę jeszcze bardziej
bliskim czas poświęcał.

Zachowam Twój obraz
w głębi swej duszy.
I Kaśkę zachowam,
choć na telefon
szczekała...
Za kilka lat
i ja będę musiał wyruszyć...
Wierzę, że będziesz
tam na mnie
czekała.

Oskar Wizard

Z pamiętnika Agnostyka

W czwartek
zjadłem ostatnią wieczerzę.
Wystarczy już tego
się obżerania!
Sprawdzam swą wiarę
zupełnie szczerze.
Jutro jest czas umierania.

Nie chcę w coś wierzyć,
bo tak wypada...
W piątek chcę dotknąć
najgłębszej depresji.
Co będzie,
gdy życie
z ciała odpada?
Proszę, już nie mów
o jakiejś herezji!

W końcu jest to interes życia.
A ja chcę
się dobrze
do niego przygotować...
Gdzie pójdę
gdy serce
przestanie tykać?
Żyć będę na chmurkach
czy w kotle gotować?

Gdyby to wszystko
było jasne i czytelne...
Z pewnością
jedna religia
by tylko istniała.
Przyznaj, że rozważam
głęboko i dzielnie!
Wiedza ludzkości
jest wciąż zbyt mała!

W sobotę pewnie
wszystko mi się zapętli...
Bo stamtąd
żaden świadek
jeszcze nie powrócił.
Kazania są piękne
lecz fakty mętne!
Najchętniej
bym te rozważania
porzucił!

Katolik swoje,
buddysta wręcz przeciwnie...
Protestant
korektę wierzeń
dorzuci...
Przy Świadkach Jehowy
rozum też więdnie...
Kto w końcu
prawdę
do serca wrzuci?!

Nie wiem
czy brać jakąś wiarę
jak towar ze straganu?
Jedna się błyszczy,
tamta mądra lub miła...
Logika szepcze,
masz czas
więc się zastanów!
Na szczęście
w Wielkanoc
rodzina przybyła.

Bo jeśli wierzyć,
to z pełnym przekonaniem.
Oddzielić prawdę
od pięknych baśni...
Na razie cieszmy się
rodzinnym spotkaniem!
Ponadreligijna wiaro,
proszę we mnie
nie zgaśnij!

Oskar Wizard

Nałóg

Stoi nade mną od początku każdego dnia
Patrzy wzrokiem kusiciela
Podstawia kieliszek, mówiąc "do dna!"
Całego mnie od środka rozdziera

Głosem bez przerwy jest w moich myślach wiodącym
Usuwa wszystkie bariery
Każe mi iść torem życia zatracającym
Nie wróży mi żadnej kariery

Sprawił że życie jest dla mnie jak więzienie
Picie bez przerwy to jest prison break
Odsuwam na bok ból i cierpienie
Lecz mimo wszystko wciąż jest mi źle
On dba o to bym o porażkach nie zapominał
Pogrąża mnie, zrzuca w dół
Mówi, że lekarstwem jest butelka wina
Sprawia że znowu zaufam mu

Zakrywa mi oczy, chustą złudzenia
Zatyka uszy, odcina od przyjaciół słów pomocy
Mówi, że nie mają nic do powiedzenia
Że pomoc jest tylko w jego mocy

Znowu mu wierzę, znowu robię co chce
Podstawia butelkę, mówi że mnie uwolni
Wypijam, wciąż czuję się źle
On mówi, że tak to już jest u niego w niewoli

Prison break wciąż bez powodzenia
Dalej siedzę w celi z napisem "życie" nad kratami
Ile mnie czeka tego jeszcze siedzenia?
Nikt nie może powiedzieć, to samo całymi latami

Ponownie do mnie przychodzi ze złymi intencjami
Pytam co teraz powinienem zrobić
On daje kolejne rzeczy, mami mnie mocnymi trunkami
Znów się mam nimi napoić!

Czy tak ma być? Bez szans na poprawę?
Stać już zawsze na krawędzi
Czy odzyskam jeszcze wiarę?
Czy skończę w odmętach nędzy?

On wciąż jest niewzruszony
Stoi ze swym strasznym wzrokiem
Krzyczę że chcę być uwolniony
On się tylko zbliża pewnym krokiem
Stanął obok, mocno chwycił, ból rozbudził
Czekał aż nie będę mógł wytrzymać
Gdy wyczekał to głosem złym przemówił
Który zaczął w myśli się wżynać
"To co dotąd ze mną miałeś, było dopiero prologiem...
Wiesz kim jestem? Twoim nałogiem "
...

Życie... nie takie fajne

Znowu się ten stan zaczął pojawiać
Znowu w mojej głowie mieszać się zaczęło
Znowu nie wiem jakie dalej kroki stawiać
Znowu nie ma zacięcia, które niedawne jeszcze we mnie płonęło

Wpadłem w środek wielkiej pustyni bezradności
Gdzie bym nie poszedł to czeka mnie niepowodzenie
Może już osiągnąłem maksymalny poziom beznadziejności
A może jeszcze los czeka na jednego, już ostatniego kroku zrobienie
Dopiero wtedy będę mógł się w pełni już przekonać
Jak życie potrafi dać komuś w kość
Chciałem wielkich rzeczy w nim dokonać
Ale teraz już mam w zasadzie dość

Zaczęło wszystko po mnie ściekać
Po co się czymkolwiek przejmować?
Szczęścia nawet na chwilę nie mogę i tak się doczekać
A przecież w tym czasie czymś innym warto się zajmować

Bycie miłym? Wyrozumiałym? Pomocnym? Hah, co to teraz właściwie znaczy?
Wszyscy w fałszywości, obłudzie i własnej wygodzie są okopani
Chcąc być dobrym, nie wiedziałem nawet ile się traci
Teraz już wiem, że nie warto się starać, ludzie i tak będą dalej zakłamani

Jak czegoś potrzebują, to zawsze na tę samą osobę liczyli
Lecz gdy od nich życzliwości się oczekuje ten pierwszy raz
To nagle wszyscy się razem odwrócili
I w taki oto sposób, w głębokiej samotności mija powoli czas

Jak znaleźć lekarstwo? Czy jest jakiś możliwy ratunek?
Uciec do używek? Trzymać się blisko alkoholu?
Zapomnienie, chociaż na chwilę zapewni jakiś mocniejszy trunek
Wiem, że to zła droga, ale może nie ma wyboru?

Z resztą, kogo by to obchodziło
Każdy ma swoje własne zmartwienia
Czyjaś porażka? W czyj humor by to uderzyło?
Prawda jest taka, że samemu się walczy i samemu się umiera

Życie jest wielką sceną teatralną
My na niej tylko gramy
Każdy ma swoją rolę i każdy chce by była tą najlepszą, niepowtarzalną
Wtedy zapomina się, że z innymi też do czynienia mamy

Ja się w tym odnaleźć nie mogę
Jestem statystą, zza kulis ledwo wystaję
Każdy gwałtowny zwrot budzi we mnie trwogę
Chyba też dlatego, tak szybko się poddaję ...
 
Chciałbym by było inaczej, lepiej
Marzy mi się, że dookoła szczęście będzie krążyć
Że wszyscy traktują się cieplej
Do tego chciałem od początku dążyć

Ale teraz już jest tego zakończenie
Sens znika, to jest jak bez wzroku zwykłe błądzenie...

Niemy świadek

Każda moja cząstka,
każdy mięsień, nerw
jest napięty, naciągnięty do granic możliwości.
Każde uderzenia serca
niesie się hukiem poprzez całe ciało.

Każdy ich krzyk,
każde słowo,
jest jak raz na moją napiętą duszę.
Za każdym razem przeszywa mnie
przez najmniejszą mą cząstkę.
Niesie za sobą ból.
Wstrząs - jak błona bębna pod ręką bębniarza.
Szum, huk w uszach,
zawrót głowy.

Kiedy to się skończy?
Jeszcze trochę. Jeszcze chwilę. Wytrzymaj.
Wytrzymam.
Nie po raz pierwszy to jest i nie ostatni.
Bywało gorzej. Będzie gorzej.
Będzie.
Jeszcze nie raz i nie dwa.
To normalne, takie jest życie.
Inni mają gorzej.
Ciesz się tym co masz.
Przecież masz co jeść, gdzie spać.
Nie dostajesz lania.

Tak, ale te słowa i krzyki bolą
i zostawiają głębokie rany na mej duszy.
One nie krwawią na zewnątrz.
Ich nie widać.
Tylko ja je znam. Tylko ja je czuję.
Nikt ich nie zobaczy. Nikt ich nie opatrzy.
Nikt przed nimi mnie nie uchroni.
One zostaną, a blizny po nich bolą
i boleć będą po kres mych dni.
Niewidzialne blizny,
bezbolesny, niewidzialny ból bezkrwawych ran.

Razem

Będę mówił zdaniami, nie powieścią
bo w rwącej rzece słów naszych burz nie widzisz przeszkód.
Ty zabijesz milczeniem, a ja pochowam gadaniem
magie nie zrobionych gestów - na wyciągnięcie palców.

Widziałem podium tam gdzie już nie zobaczę mety ?
I choć o sobie wole mówić tchórz a nie kretyn,
choćbym wbił w siebie nóż i patrzył jak się męczysz
to wiem, że jak nie ja to już nic się tu nie zmieni.

Chcemy słuchać braw, gdy jesteśmy siebie pewni
i zatykać uszy kiedy wszystko nam się pieprzy.
Samotnie znosić ból, by nie przestawać wierzyć,
by co stworzyliśmy razem było nieskazitelnym.

O ile głośniej mam płakać?

Choć wkoło wszyscy smutni - ja inna będę.
Resztkami sił swój uśmiech wydobędę.
Nie pokażę nigdy jak jest mi źle.
Nie zrobię tego bo kocham Cię.

Każesz mi dziś kłamać w imię miłości.
Płaczę w duszy by uniknąć Twojej wściekłości.
Me uczucia są bez znaczenia
Zatrzymam w sobie to co mam do powiedzenia!

Widocznie na tym miłość polega,
że jedno złości drugiego się lęka.
Lepiej spełniać cudze zachcianki
niż grać rolę marnej kochanki.

Nie będę dziś krzyczeć - to nie pomaga.
Każdy związek jakichś wyrzeczeń wymaga.
Wyrzekam się siebie i swojej godności.
Robię to wszystko w imię miłości!

Filtr

Jad się sączy powoli,
wypływa z ich ust.

Jestem produktem.
Jestem przedmiotem.
Jestem przekaźnikiem.
Jestem filtrem.

Powiedz...! Powiedz...! Powiedz...!
Idź! Idź! Idź!
Idź powiedz! Idź powiedz!

Stoję, słucham.
Mówię nie mówiąc.
Przekaźnik działa.
Nie wydaje głosu, lecz mówi.

Nie muszę iść,
idź powiedz.
Nie muszę mówić,
idź powiedz.

Stoją obok siebie, na wprost.
Oddzielenie murem przekleństw.
Jadem, nienawiścią którą się żywią.
Wypluwają go na siebie.

Nie, nie na siebie.
Na przekaźnik.
Na produkt.
Na przedmiot.
Na filtr.

Filtr dobrze spełnia swoją rolę.
Dobrze chłonie ten jad.
Od tego jest filtr.

Musi być chłonny.
Musi być wytrzymały.
Musi jeszcze długo działać.

Na dziś przestali.
Muszą zaczekać jakiś czas,
aż jad się naprodukuje.
Będzie, będzie go dużo.

Jestem filtrem.
Jestem przedmiotem.
Żyję, nie żyję. Czuję, nie czuję.
Czy to ważne?

Przecież przedmioty nie czują.
Filtr ma działać.
Nie ważne czy coś czuje.
Przecież nie czuje.

Chcę żeby to się skończyło.
Chcę umrzeć, zniknąć, przestać czuć.

Może jak nie będzie przekaźnika, filtra
nie będzie - Idź powiedz! Idź!
Może nie będzie jadu?

Zły filtr. Niedobry!
Ty jesteś tylko przedmiotem.
Ciebie nie ma.

Kiedy kłamstwo i mam Ją w marzeniach

Kiedy przytulamy się to
Tętno mi zwalnia i przyspiesza
Moją duszę wypełniasz tylko ty
Zamykam oczy i czas się zatrzymał
Ach brak mi tchu brak
Bardzo smutno mi 
Gdy Ciebie nie ma przy Mnie 
I czuję pustkę w sobie 
Ale kiedy pojawiasz się
To czuję że mam siłę w sobie 
A nasze oddechy złączą się w jedność

Żyjemy w kłamstwie 
Ludzie ciągle kłamią 
Nie ufam nikomu
Nie umiemy żyć w prawdzie 
Lubimy kłamać ponieważ bronimy się 
I jesteśmy chciwi zazdrośni naiwni
Czy już ufać komuś ?
Czy warto jeszcze komuś zaufać ?
Dość kłamstwa
Lecz gdzie ty jesteś jedyna prawdo ? 
Powiedz co jest prawdą ? 

Mam Ją w marzeniach
Chcę o Niej marzyć 
Ta jedyna 
Samotność dobija 
Czy to zakochanie ? 
Tak delikatne jej dłonie 
Czuję twój lodowaty oddech
Czuję twe tętna jak pulsują
Tylko ty i ja 
Umrzemy na śmierć
Choć jestem taki sam i samotny
Choć nie widzę 
Choć nie słyszę
Tak to smutne 
Bo trudno mi żyć w wyobraźni 
I Ciebie wyobrazić czekam
Na tą jedyną 
Taj delikatny głos 
Niech zegar przestanie tykać
I czuję pustkę w sobie
Bo mam Cię tylko w marzeniach 
 

Krzyk

Żal który wypala gardło , krtań i oczy
Rozpacz która krzykiem niebo w pół rozdziera
Myśli nie pozwolą zasnąć więcej w nocy
Straciłeś swe serce , serce przyjaciela

Tyle było wspomnień , cały wachlarz zdarzeń
Minuty , sekundy , iskry naszych spojrzeń
Teraz na me usta , spada słowo błazen
Który gdy coś stracił , dopiero to dostrzegł

Siedząc w samotności , płacząc , cierpiąc , krzycząc
Zabijam sam siebie , wskrzeszam by znów zabić
Chciałbym móc czas cofnąć , żeby Tobie przysiąc
Niczego tak nie chce jak wszystko naprawić

Wiem , to niemożliwe. Rozpadam się znowu
Chciałbym zamknąć oczy i już nie otwierać
Chciałbym spaść w czeluści , nieznane nikomu
Sam za swą głupotę , pokute dobierać

Skończyć z nożem w piersi , płonąc jak pochodnia
Spadając bez końca na samo dno piekła
Za to co zrobiłem , zniknąć w świetle ognia
By twa pamięć o mnie , na zawsze uciekła.

Biała karta

Rzadkością jest by
nią była jakaś dusza
śmiertelna. Gdyż w
boleści serca przykłada
ją do rany.
Czasem już zmęczona
swoją innością, swoją
niewinnością.
Otoczona stadem kozłów.

W teatrze lalek

Wypchana niewiedzą
Pozszywana nicią strachu
Jak pacynka w cudzych rękach
Wykonuję kolejny ruch
To dopiero początek przedstawienia
Patrzą na mnie setki oczu
Śmieją się
Płaczą
Lecz to nie ja jestem artystą
Tylko ten co pociąga za sznurki.

Wyrwani z obcej rzeczywistości

A dlaczego nie widać tego,
co mijam obojętnie?
Czemu ludzie, których nie
kocham stoją po stronie boskiego
złota? Zobaczyłam po raz pierwszy.
Moja prawdziwa szkoła.
Moja kula życia.

Nie umiem kochać.
Dlatego wszystko we mnie
rozmyte. Jak fantom bezwładu.
Jak stworzenie bez uczuć.
Nienauczone obserwowania
rzeczywistości.

Chcę i czar

Chcę zatrzymać te chwile 
Chcę żyć wspomnieniach naszych
Ile ja bym dał żeby
Sytuacja była miła 
Proszę przytul Mnie 
Niech nasze sny 
Złączą się
Jak dwie krople wody 
Stańmy się jednością ducha
Proszę żyjmy tylko dla Siebie 
Tylko ty i ja 
I ci mówię kocham Ciebie 

Zaczarowałaś mnie swoim urokiem
A gdy widzę Ciebie 
Nie mogę wytrzymać 
Już wzrokiem
Sparaliżowałaś Mnie 
Jestem bezsilny lecz 
Ciebie nie obchodzi że 
Nawet jestem
Uciekam od Ciebie
Sam osiągnę cel lecz jesteś w moim sercu
To będę walczył
Do ostatniego tchu
Nie rań nigdy więcej
Nie zobaczysz już mnie 
I już niedługo zobaczysz Mnie.

Zakochanie i samobójstwo

Myślisz i rozglądasz się na świat
Ukrywasz swoje uczucia
Czujesz pustkę w sobie że jesteś inny
Tęsknisz za tą osobą 
I czujesz w sercu tęsknotę
Masz łzy w oczach i nie masz odwagi by podejść
Po prostu zakochanie.
 
Skoczył w morze ciemnie i mordercze
Miał serce dobre i wrażliwe
A sekundy się zatrzymywały
Brakowało tchu
Zimny wiatr powiał
A Jego łzy były gorące a świat zamilkł
Ale miłość Jego była przeogromna
I spadł do morza w smutku i miłości.
 

Ból

Wracam do mroku do 
Mojego smutnego świata
Tam czas się nie liczy
Nie ma czasu
Tylko tam jest
Złota miłość 
Trwa jak ogień i woda
Dwa serca które biją
Przeciw światu tylko te
Dwie dusze razem na zawsze
W zakochaniu na wieczność 
To nie jest zwykły świat
To jest inny świat w którym
Jest smutek szarość moja szarość
Mam zamiar tu zostać 
A miłość do tajemniczej dziewczynie 
Uratuje mnie może myśli chore
Ale serce zdrowe bo oddaje w jej delikatne dłonie
Me serce coraz bardziej boli
Czekam w mroku na Nią lecz w to nie wierzę 
Powoli oddycham że by czuć że żyję
Moja wrażliwość będzie potęgą do końca
Spadnę na dno tyle słów a brak odwagi 
Tchu czasu żeby opisać tęsknota boli
Nieodwzajemnione uczucia bolą 
Umrę smutno i godnie
Że życie które kocham jest w duszy smutek
Nienawiść z popiołu i z prochu pochłonie dym smutku
czy to już koniec ?

My

Żyję ponieważ me serce bije dla Ciebie
Oddycham szukając tej jedynej
W snach w nocy spotkałem Ją 
Siedziałem Sama z łzami
Zobaczyła Mnie patrzeliśmy się długo
Jej oczy były przezroczyste jak woda źródlana
A zamiast łez opadały diamenty 
Chciałem dotknąć Jej delikatną dłoń lecz nie mogłem
Ściana nas odgradzała Ona płacząc
Że nie mogliśmy się dotknąć...
Moje serce przepełniła nienawiść 
Która zniszczyła ścianę 
Lecz potem zacząłem zamykać oczy
Ostatni raz Mnie pocałowała swoimi delikatnymi ustami 
A ja zobaczyłem Ją ostatni raz na zawsze
Będziesz w moim sercu Ona przy Mnie leżała do końca...
I zniknęliśmy z tego świata na zawsze Ona umarła z tęsknoty.

Sam

Już nic nie ma
I nie ma nikogo wszystko znika
Rzeczywistość staje się jak czysta biała kartka
A serce takie zimnie nie ma Mnie już
Nie ma nikogo czuję w sobie nienawiść
Wszystko znika a czas już nie tyka
Pusto puste serce puste słowa pusty Ja
Koniec słów moje serce już się wyłącza
A smutek jest ze Mną spadam na dno mroku
Jedynie co może mnie uratować to Jej serce
Ale Jej serce znika zostałem sam
Bez księżyca który świecił 
Bez gwiazd które wskazywały mi drogę
To już koniec to mój koniec brak wszystkiego
Opadam mam siłę lecz nie daje rady
Nie ma muzyki wszystko to kłamstwo
A ludzie są fałszywi i tacy sami 
Nic nie mam już zostałem sam
Idę przed siebie myśląc:
Idź twardo
Dziękuję tylko tym którzy byli przy Mnie 
A teraz moj obraz życia się kończy
Zostaliśmy sami Ja i samotność w sercu.

Niegojąca się rana

Wypłaczesz wszystkie łzy
wylejesz cały żal
wyśnisz do końca sny
co pozostanie?

Wyczytasz mądre księgi
zanucisz każdą pieśń
przetniesz sukcesów wstęgi
co pozostanie?

Oplujesz swoich bliskich
głupcami przecież są
zagrasz po strunach niskich
co pozostanie?

Wydasz ostatnie sto
z portfela bez wartości
spojrzysz na kufla dno
co pozostanie?

Kłunie i żal do Boga
niesprawiedliwość okrutna
kiedy ucięta noga
co pozostanie?

Poczujesz w końcu starość
czas zmarszczek nie prasuje
rozpoznasz twarzy szarość
co pozostanie?

Każdy film się zakończy
litery płyną w górę
projektor pstryk wyłączy
co pozostanie?

Miękkie kapcie bez pana
kubek co kawa z rana
wieczny głuchy telefon
zakurzony patefon
zdjęcia z lata zeszłego
kaktusa zasuszonego
ulotne wspomnienie ludzi
nagrobek znicz zabrudzi

W najczarniejszej czarności
dochodzisz dalej ściana
bez światła i miłości
co pozostanie?
 
Niegojąca się rana

Z życia kwiateczka

Tam w ogrodku pod płoteczkiem
ogrodniczki prośby głos:
Rośnij mój kwiateczku
rośnij do słoneczka
Rośnij różowiutki
rośnij mój piękniutki
Ach ja pięknyś mój słodziutki
Twa woń życie przyciąga
Twój blas sensu nadaję
w ogrodzie gdzieś niewidoczny
Oczy nie widziały cudu kwiateczka
Ach piękny kwaiateczku co zimy nie doczekasz
Barwne liście nie skryją Ciebie
Czerwone słońce nie ogrzeję
bo kiedy ach tak pięky będziesz
zerwiemy Ciebie
bo na cóż nam Twój blask
jeśli nie dla siebie?
Zimną wodą oblejemy
w mroku położymy
zapomnimy
Minie blask
Przyjdzie wrzask
i do gnoju Cie wrzucimy