wiecznego blasku
uśmiechów i uznań
Skoro nie mogłem za Ciebie
umyć tamtych naczyń
zrobić Ci tamto śniadanie
Dać tego całusa
Co mi z wiecznie wspomnień żywych
W których codziennie wieczorem przed snem
Umiera miłość
Wybieram kolejne cyfry wybijając Twój numer
Więc proszę kochanie, nie odbierz mnie źle
Zatracam się, we własnej głowie się gubię
Więc proszę kochanie, nie odbierz mnie źle
To połączenie miało silny sygnał
bo nic nie łączy mocniej niż miłość
Z równowagi smutek mnie wygnał
tak mocny, jak jeszcze mi się nie śniło
To połączenie zdrady z moją naiwnością
zaprowadziły mnie do momentu, gdy
piszę ten wiersz
Znowu ubolewam nad własną słabością
wobec Ciebie, abonament niedostępny
Proszę odbierz
W moim życiu już dość zerwanych kontaktów
niemoc mojej osoby w mej głowie mnie sączy
Wyciszony na Twoje wiadomości z nadzieją
że ta iskra znowu nas ze sobą połączy
Wybieram kolejne cyfry wybijając Twój numer
Więc proszę kochanie, usłyszeć Cię chcę
Nie odrzucaj mnie, w otchłań znów sunę
nie wiem, co zaraz powiem, więc
Nie odbierz mnie źle
Wierzby płaczą deszczem,
krople spływają po policzku.
- Rozmywają łzy.
Nie czuje przenikliwego zimna.
Ociężałym krokiem wchodzi
w kolejną kałuże.
Przemoknie - wie, ale nie dba o to.
Jej już nie ma,
rozbiła się o betonową ścianę
milczenia.
Rozmowy z samą sobą.
Nie... zawsze była małomówna.
Świat obcy i pusty,
ludzie oddzieleni słuchawkami.
Rozgoryczenie.
Cienie słów osaczają.
Patrzę i nie widzę horyzontu zdarzeń,
Otchłań mnie analizowała już tysiące razy,
Głowa pęka w szwach od przeszłych wydarzeń
Ah, jak ja mam nie czuć do siebie odrazy.
Przebijam się na wskroś, przez odmęty przeszłości,
I choć czas pływał - dalej widzę je wyraźnie,
Zdarzenia, twarze, chwile radości,
Mimo tak łatwych wspomnień - nie jest mi raźnie.
Bo... Po co mi przeszłość, skoro teraz się rozpada?
Po cóż mi pamiątki po dziejach zaginionych?
"Bo pamiętać trzeba"? "Bo wypada"?
Relikty epok dawno minionych?
Zabawne, śmieszne, a wręcz karygodne,
Do jakiegoż to stanu się doprowadziłem,
Gdzie myślę nad tym co było przechodne,
A nie nad rzeczą którą poczyniłem.
Myśl, to duszy częsta pociecha,
Czas - płynie, nawet gdy człowiek zwleka,
Natura, miota mną po każdej stronie,
Bym mógł raz jeszcze poczuć ciepłe skronie.
I mimo, że fajnie tak z ludźmi obcować,
Tylko z Tobą na końcu chciałbym się schować,
Przed światem, który nas ogranicza,
I tak do końca naszego życia.
Więc jedno życzenie mam ja do świata,
I nim się spełni - niech miną i lata,
Lecz jedyna rzecz której mi teraz potrzeba,
Usłyszeć raz jeszcze - "Я люблю тебя [1]".
[1] Я люблю тебя (czyt. ya lyublyu tebya), z rosyjskiego: Ja kocham Ciebie.
Dzisiaj wyjątkowo zacznę od Listopada
Przez pamiętny dzień ciężko mi nadal
Tabletki i koszmary to już wieczna pamiątka
Po naiwności, którą rozwiewam do dziś po kątach
Z tamtego sylwestra wspomnienia przychodzą z trudem
Nie sądziłem, że kiedykolwiek nazwę się ćpunem!
I chociaż nigdy nie napięła się przeze mnie lina
Nie byłem pewny czy moja matka nie straci syna
Przepłakałem ten miesiąc bijąc się z myślami
Rozmyślając, czemu miłość zostawiła mnie za drzwiami
Myślałem, że na zawsze na szczęście straciłem wizję
W telefonie do dzisiaj wisi notatka "podjąłem decyzję"
Pamiętam też te walentynki, i tę szarpaninę
Te parę słów, które wyleciały w jedną chwilę
I te oczy podbite, te włosy wyrwane
W imię miłości, miłości w ofierze oddane
W Marcu chciałem uciąć te macki
Uwiązany w tej toksycznej relacji
Bez wiary w lepsze jutro, na zawsze
W takich kolorach Cię widziałem;
W takich kolorach na Ciebie patrzę
W kwietniu byłem trochę młodszy
Jak mnie ojciec mój najsłodszy
Pobił i dał argument wieczny na to
Bym nie nazwał go już więcej tatą
Na maj zacząłem wołać pomocy
Gdy spojrzałaś po raz tysięczny, pierwszy raz w oczy
Pamiętam, pamiętam doskonale
A bardzo bym nie chciał...
Ah, w ten miesiąc naiwny również zajrzę
Gdy upojony w wiarę nie wierzyłem w porażkę
Gdy tylko czekaliśmy na wspólną próbę
W niewiedzy, że poślesz na mnie zgubę
-
-
Bo Lipiec zaraz nadejdzie i przebije na wylot
Wymiotowałem z nerw, mdlałem, co chwilę za chwilą
Potajemnie o podłej zdradzie śniłaś
Puściłaś się dziwko, puściłaś...
Sierpień, miesiąc cierpień
Nieprzespanych nocy dla tej jednej
A piętnastego w ulewie, jak we śnie
Błagała lata wcześniej
Smutny był wrzesień dla mojej matki
Na grób musiała zabrać swego ojca manatki
I atakuje mnie świadomości ta wieczna mantra,
że kiedyś też będę musiał Jej manatki tam zabrać
Gdy zacząłem studia, wyniki z egzaminów były zgodne
Pierwsze tabletki, pierwsza depresja na piątkę
Pierwsze ręce, które szczerą opieką mnie łapią
Rozpoczęta długa droga z psychoterapią
...
...
w te popołudnie padał nudny deszcz
kolejny szary dzień w czarno-białym świecie
pozbyłem się tego dnia wszystkich łez
trzymając jesień za rękę myślałem o lecie
poddałem się, przyjąłem wtem imię: "Strach"
wyglądałem jak straszydło, miałem wielkie oczy
a w snach nawiedzał mnie krajobraz i dach
"Będę świetnym orłem" mówiłem każdej nocy
lecz do towarzystwa deszczu dołączyła burza
mózgów; a wiatry nadal zachęcająco w dół wieją
ale psychiczna rana nigdy nie będzie tak duża
by w głowie pomieszać poplątanie ze straconą nadzieją
i wtem obudziłem się we własnym łożu zapłakany
ucieszony, że Abraham swoim nie zadręcza
Złapałem lato za rękę, chociaż z jesienią utkany
w czarno-białym sercu kolorować zaczęła tęcza
Umysł nawalił, przestaje myśleć.
Zaczynam czuć, mocniej i mocniej...
Tak łatwo można oszaleć.
Dźwięki robią się głośniejsze, coraz głośniej i głośniej.
Przed lustrem stoję i pytam się ''czemu tego nie olewasz?''
Znowu wpadam w moją wewnętrzną histerię...
Za wariata mnie uważasz
co chwilę umysł wykrywa zagrożenie innym przypomina to komedię
Serce przyspiesza, oddechu złapać nie mogę.
Świat wiruje, dusza krzyczy i woła o pomoc.
Ja samą siebie zagoniłam w pułapkę.
I tak codziennie czuję tę niemoc
Smutek co zamyka przestrzeń, przychodzi znikąd i niszczy co zostało po mnie, otwiera nicość która wypełnia cięcia . Zamyka drzwi, zostawia jedynie malutki kocyk gdzieś w rogu, zimnym rogu. Patrzy na tych co widzą i ucieka- już nie patrzą, już nie widzą. Został cień, tylko cień.. cisza..
Mówię nie, stawiam krok- zimno trzyma mnie za gardło, próbuję iść dalej, czuję się mały- wokół sami wielcy... odleciałem... przewiew trzaska drzwiami, podłoga się zarywa a ja upadam. Ta cisza...no ku*wa ta cisza...zagłuszam cisze, dzwoni dzwonek, nie mam głodu, mam tylko kwadrat co zostaję zamknięty na stole...
Ściany się zbliżają, próbuję je zatrzymać... no stój, proszę stój, no ku*wa stój... boli. Ściany niewzruszone zamknięte murem i ja bez rąk, bez nóg, bez serca. Czuję że to już dzisiaj- w końcu będą pytać będą rozmawiać, będą o mnie lecz nie do mnie.