Rtęć

Wpadłam w rozpaczy czarne czeluści.
Nie sądziłam, że spokój mnie kiedyś opuści.
Straciłam do życia wszelkie chęci.
Postanowiłam napić się rtęci...

Nie wiele myśląc termometr złamałam,
A jego zawartość do wina przelałam.
Znając jednak rtęci paskudne działanie,
Postanowiłam dołożyć wszelkie starannie,
By zbytnio nie odczuć bólu i mdłości
I wpierw zarzyłam nasenne proszki.

Eliksir wiecznego spokoju już gotowy,
Resztę problemów wyrzucam z głowy.
Myślicie, że sens w życiu się chowa,
Prawda jest taka, że to puste słowa.
Nie ma spokoju i nie ma radości.
Ogarnia nas pustka, jesteśmy samotni.

Pijąc ze szklanej butelki o owej zawartości,
Piszę list o mojej duszy upadłości.
Przepraszam, ludzi co więcej znaczą.
Mam nadzieje, że kiedyś mi wybaczą

Nie wiem, ile godzin potrwa umieranie,
Ale już czuję świadomości zanikanie.
Czas by zasnąć i się nie obudzić,
Czas by życiem się już nie trudzić.

Zasypiam pierwszy raz z lekkością.Teraz już wiem, nie panuję nad lekkomyślnością
Czy ja właśnie tego zażałowałam?
O nie, swe życie nagle przerwałam!

Co ja zrobiłam? Jak to naprawić?
"Za późno, Ciebie już nie można zbawić."

Głębia

wołam wszystkich - jestem tutaj!
czuję, widzę, spadam - słuchaj!
podrap, ugryź- nic to nie da.
zniknie, minie - durna bieda.
stoję, milknę - wszyscy biegną.
zacznę? skończ już - myśli legną.
chwytam, łapię - każda leci.
skacze, cierpie - mózg oszpeci?
pcham, odrywam - wymiociny.
pląsam, leżę - wszędzie miny.
łkam, narzekam- duszy rany
czekam, czekam - sposób marny!
wołam wszystkich - czarna chmura!!
ratuj, proś no.. - wieczna dziura?

Samotność

Samotność jest dobra, lecz nie dla ludzi którzy potrzebują miłości i uwagi. Niektórzy popełniają samobójstwa przez ludzi którzy wyśmiewają ich wady.

Odliczam Rok cz 1

Dzisiaj wyjątkowo zacznę od Listopada

Przez pamiętny dzień ciężko mi nadal

Tabletki i koszmary to już wieczna pamiątka

Po naiwności, którą rozwiewam do dziś po kątach

 

Z tamtego sylwestra wspomnienia przychodzą z trudem

Nie sądziłem, że kiedykolwiek nazwę się ćpunem!

I chociaż nigdy nie napięła się przeze mnie lina

Nie byłem pewny czy moja matka nie straci syna

 

Przepłakałem ten miesiąc bijąc się z myślami

Rozmyślając, czemu miłość zostawiła mnie za drzwiami

Myślałem, że na zawsze na szczęście straciłem wizję

W telefonie do dzisiaj wisi notatka "podjąłem decyzję"

 

Pamiętam też te walentynki, i tę szarpaninę

Te parę słów, które wyleciały w jedną chwilę

I te oczy podbite, te włosy wyrwane

W imię miłości, miłości w ofierze oddane

 

W Marcu chciałem uciąć te macki

Uwiązany w tej toksycznej relacji

Bez wiary w lepsze jutro, na zawsze

W takich kolorach Cię widziałem;

W takich kolorach na Ciebie patrzę

 

W kwietniu byłem trochę młodszy

Jak mnie ojciec mój najsłodszy

Pobił i dał argument wieczny na to

Bym nie nazwał go już więcej tatą

 

Na maj zacząłem wołać pomocy

Gdy spojrzałaś po raz tysięczny, pierwszy raz w oczy

Pamiętam, pamiętam doskonale

A bardzo bym nie chciał...

 

Ah, w ten miesiąc naiwny również zajrzę

Gdy upojony w wiarę nie wierzyłem w porażkę

Gdy tylko czekaliśmy na wspólną próbę

W niewiedzy, że poślesz na mnie zgubę

-

-

Bo Lipiec zaraz nadejdzie i przebije na wylot

Wymiotowałem z nerw, mdlałem, co chwilę za chwilą

Potajemnie o podłej zdradzie śniłaś

Puściłaś się dziwko, puściłaś...

 

Sierpień, miesiąc cierpień

Nieprzespanych nocy dla tej jednej

A piętnastego w ulewie, jak we śnie

Błagała lata wcześniej

 

Smutny był wrzesień dla mojej matki

Na grób musiała zabrać swego ojca manatki

I atakuje mnie świadomości ta wieczna mantra,

że kiedyś też będę musiał Jej manatki tam zabrać

 

Gdy zacząłem studia, wyniki z egzaminów były zgodne

Pierwsze tabletki, pierwsza depresja na piątkę

Pierwsze ręce, które szczerą opieką mnie łapią

Rozpoczęta długa droga z psychoterapią

 

...

...

 

 

 

 

 

 

W stanie smutku

Smutek leje się gorącym wrzątkiem
na mą duszę,
Zamarza skostniałym lodem w me serce,
Żółte, spopielałe stają się karty kalendarza tej jesieni mego życia,
I ptak szczęścia mego chce odlecieć hen daleko !

Łzy leją się ulewną Rozpaczą,
I biją o parapet mej Wrażliwości
Co szybko się kruszy !

Ostatkiem sił każda powieka oka mego
Pięknymi wspomnieniami żyje
I w wyobraźni maluje
Piękną drogę z tęczy do nich !

Chce znów takich pięknych chwil,
Bo te obecne zasługują na pogrzeb
Ale bez żałoby !

Smutek się leje,
Wrzątek opada,
Na razie przyszłość swą widzę
Myślami rysując :
Oj biada jej biada !

W stanie smutku wrzątek na mą duszę się leje,
Wszystko w mym wnętrzu truchleje ! ;(

24.11.2020

Nie wyszło..

Byliśmy razem, lecz osobno
Byliśmy daleko, a jednocześnie blisko
Mieliśmy już być tylko razem
Mieliśmy już być tylko blisko
Zostaliśmy osobno..
Zostaliśmy daleko..

Krótki wiersz o nikim

Ból... tak bardzo chcemy go unikać
Zjada nas, niszczy, odziera z resztek radości
Czuję go... jest tu... nie mogę oddychać
Nienawidzę go, ale też siebie. Nie mam już godności

To tylko ciało... pełne ran, pełne cierpienia
Skóra się zagoi, kości się wkrótce zrosną
Ale serce... Mojego serca już nie ma
Każdy dzień jest karą, narzuconą chłostą

W lustrze nie widzę już nikogo
Nikt, bez znaczenia, bez wartości
Życie, próbowanie, kochanie... kosztowało zbyt drogo
Zdarło ze mnie wszystko, do nagości

Każdy wdech boli coraz bardziej
Płuca wypełniają się już krwią
Ledwo już widzę, robi się czarniej
Już chwila, już moment, odlecę stąd.
B.

Próba

w te popołudnie padał nudny deszcz

kolejny szary dzień w czarno-białym świecie

pozbyłem się tego dnia wszystkich łez

trzymając jesień za rękę myślałem o lecie


poddałem się, przyjąłem wtem imię: "Strach"

wyglądałem jak straszydło, miałem wielkie oczy

a w snach nawiedzał mnie krajobraz i dach

"Będę świetnym orłem" mówiłem każdej nocy


lecz do towarzystwa deszczu dołączyła burza

mózgów; a wiatry nadal zachęcająco w dół wieją

ale psychiczna rana nigdy nie będzie tak duża

by w głowie pomieszać poplątanie ze straconą nadzieją


i wtem obudziłem się we własnym łożu zapłakany

ucieszony, że Abraham swoim nie zadręcza

Złapałem lato za rękę, chociaż z jesienią utkany

w czarno-białym sercu kolorować zaczęła tęcza

anxiety attack

Umysł nawalił, przestaje myśleć.

Zaczynam czuć, mocniej i mocniej...

Tak łatwo można oszaleć.

Dźwięki robią się głośniejsze, coraz głośniej i głośniej.

Przed lustrem stoję i pytam się ''czemu tego nie olewasz?''

Znowu wpadam w moją wewnętrzną histerię...

Za wariata mnie uważasz

co chwilę umysł wykrywa zagrożenie innym przypomina to komedię

Serce przyspiesza, oddechu złapać nie mogę.

Świat wiruje, dusza krzyczy i woła o pomoc.

Ja samą siebie zagoniłam w pułapkę.

I tak codziennie czuję tę niemoc

Ból ciszy

Smutek co zamyka przestrzeń, przychodzi znikąd i niszczy co zostało po mnie, otwiera nicość która wypełnia cięcia . Zamyka drzwi, zostawia jedynie malutki kocyk gdzieś w rogu, zimnym rogu. Patrzy na tych co widzą i ucieka- już nie patrzą, już nie widzą. Został cień, tylko cień.. cisza..

Mówię nie, stawiam krok- zimno trzyma mnie za gardło, próbuję iść dalej, czuję się mały- wokół sami wielcy... odleciałem... przewiew trzaska drzwiami, podłoga się zarywa a ja upadam. Ta cisza...no ku*wa ta cisza...zagłuszam cisze, dzwoni dzwonek, nie mam głodu, mam tylko kwadrat co zostaję zamknięty na stole...
Ściany się zbliżają, próbuję je zatrzymać... no stój, proszę stój, no ku*wa stój... boli. Ściany niewzruszone zamknięte murem i ja bez rąk, bez nóg, bez serca. Czuję że to już dzisiaj- w końcu będą pytać będą rozmawiać, będą o mnie lecz nie do mnie.

W niewoli umysłu

W krzywym zwierciadle -
zniekształcone obrazy
ukazują kalectwa ślady
w niewoli umysłu
brak już sił i wiary
że życie popłynie
jasnym światła torem

odrodzi się na nowo
umysł zniewolony
otworzą się jak w księdze
lepsze życia strony
staną się motorem
ludzkiego przetrwania
znikną mrok i ślady
trwałego kalectwa
człowiek - będzie wolny
z choroby wyzwolony

autor: Helena Szymko/

Walka z wygranym

Każdego ranka zanurzam się w nicość pustej egzystencji; otaczającej mnie subtelnym brakiem możliwości i chęci.
Nie czuje wolności, a w tym co mam widzę jedynie brak jakiejkolwiek miłości.
Błękitny Księżyc w swej uczciwej zadości; może odebrać wszystkie sentymenty moich wnętrzności.
Ostrze wbite głęboko, penetrujące ciało z litości, widzi gdy na świecie wylęgują się co nowe zuchwałości.
Brak dumy, zrozumienia, niestety nie wspomnienia;
Lecz momenty zachowane na widniejącej ścianie, sugerować mogą nienawiści zmartwychwstanie.
Ślady zostaną, tu nic nie ugram, w skład wchodzi jedynie to co wskóram.
Łapię oddech łapczywie, jeden za drugim, lecz po co jeśli zamieni się w dym długim;
Wylatujący w powietrze daleko, za siebie, patrzący z oddali:
"Jeszcze mam nadzieję."

Przeminęło

Spotkałem Ją, ohh co to były za momenty
Pierwsze wrażenie- "jest niesamowita"
Byłem w szoku, byłem jej czarem zaklęty
Stoi przede mną i mówi "witam"

Już wtedy wiedziałem, od początku samego
Niech mnie nie opuszcza, niech zawsze tu będzie
Nie zniosę choćby dnia, bez Jej towarzystwa uroczego
Chcę Ją mieć obok mnie, zawsze i wszędzie

Pozytywny wpływ, już czuję jego działanie
Chciałbym natychmiast zmienić mnóstwo rzeczy
Cały światopogląd, całe to zachowanie
Usunąć, wymazać, wyrzucić do śmieci

Spojrzeć w lustro, i co tam zobaczyć?
Szczęśliwego człowieka, bez smutku wylewanego
Który nowe cele może sobie układać raczyć
Który nie ma w sobie nastawienia zgorzkniałego

Jej postać w pobliżu, daje same zalety
Złapałem więc ją mocno za rękę
Lecz usłyszałem nagle "niestety"
Wielką to słowo zrobiło w sercu mym wnękę
"Nie Tobie jestem pisana"- odeszła to mówiąc
Starałem się chociażby drgnąć
Ta jedyna, ta wspaniała, opuściła mnie zbytnio się nie trudniąc
Zacząłem w myślach znowu klnąć

Ta moja wybranka, kim ona jest więc?
Była to tak zwana "do życia chęć"...

minęła

I widzisz 

Nikt nie pyta 

Nikt nie płacze 

Nikt nie mówi 

Nikt nie słyszy 

Nikt nie widzi 

Cisza 

Tylko głucha cisza 

I odłamki szkła 

Po których stąpa 

Dusza 

Głupia dusza 

Nic nie czuje 

Nic nie słyszy 

Nic nie widzi 

Jest 

Ona tylko jest 

Na chwilę 

Krótką chwilę,

Która już  

Minęła 

Gorycz życia

Świat wciąż na m​nie nie gotowy,
Choć ja robić ch​ciałem gody,
Nie ma miejsca t​u dla błazna,
Dzisiaj szczęści​a ten nie zazna.​


Głowa ciągle zwi​sa smutnie,
Czarne łzy na bi​ałym płótnie,
Jestem nagi, bra​k okrycia,
Mam już dość moj​ego życia.


Niby tylko kochać chciałem,
Niby starać się musiałem,
Lecz ze starań łokcie zdarte,
A ja mus mam iść w zaparte.

Głowa ciągle zwi​sa smutnie,
Czarne łzy na bi​ałym płótnie,
Jestem nagi, bra​k okrycia,
Mam już dość moj​ego życia.


Nici mam ze starań swoich,
Utraciłem bliskich moich,
Zmysły moje oszalały,
A ja nadal nie mam damy.

Głowa boli, płaczę smutnie,
Bieli nie ma już na płótnie,
Ciało martwe bez okrycia,
Ah... Mam dość mojego życia.

 

 

 

 

Ehh...

Wciąż upijam sok, z tego kubka zwanym "Życie",
Ale mój już chyba jest - dawno po terminie,
Gorzki smak, bardzo aż - sympatią go nie darzycie,
Wręcz doczekać się nie mogę, aż cały przeminie...

I tak mija mi mój czas, upijając tenże sok,
Już od dawna nic innego w ustach swych nie czułem,
Uczuć żadnych nie doświadczam, dzisiaj mija prawie z rok,
A miłość - kojarzy mi się tylko z bólem.

Jak widzicie, napój ten, bywa całkiem niebezpieczny,
Bo wypaczyć może, do życia wasze podejście,
I nieważne jakbyś myślał, że w radości jesteś wieczny,
Chwila nieuwagi - i na zawsze, tracisz szczęście.

Jagody

Stojąc na krawędzi dachu,

Myślalem o sercu swym gnijącym,

O blasku słońca już ciemniejącym,

O planów moich rozmachu.

 

Odrzuciłem na bok butelkę,

Spojrzałem w dół z obojętnością,

Za chwilę miałem się spotkać z wiecznością,

Nie było nikogo, kto trzymał mnie za rękę.

 

I już miałem swój ostatni krok wykonać,

I już chciałem pofrunąć niby sokół,

Od używek świat wirował się wokół,

Lada moment ostatecznie miałem skonać...

 

Ale wtedy dostrzegłem, wśród promieni słońca,

Krzew pięknych jagód bogato rosnący,

Bił od nich urok tak uspokajający,

Że zachwytowi memu nie było końca.

 

"Już wiosna" - stwierdziłem, doglądając krzewu,

Gdy wnet mnie dopadła nostalgia dziwna,

Odeszła ode mnie chęć skoku ohydna,

Wycofałem się, nie rozumiejąc czemu...

 

Usiadłem, płacząc - ale to raczej ze szczęścia,

Wciąż podziwiając te piękno natury,

Dziękując podniosłem głowę do góry,

Wszak ten jagód krzew ocalił mnie od odejścia...

 

Powietrze

Moja droga, Tyś jest jak powietrze dla mnie...

Lecz proszę, zrozum dobrze tę składnię,

Albowiem nie o ulotność tegoż gazu chodzi,

A o drugie znacznie, które na myśl przychodzi.

 

Każda istota, powietrza wymaga,

Inaczej ze śmiercią bolesną się zmaga,

Umiera powoli, i bez tlenu zdycha,

Nim się obejrzy - już nie oddycha...

 

Tak więc, kochana, Tyś dla mnie jak powietrze,

To nie są słowa rzucane na wietrze,

To moje wołanie, o tlen dla siebie,

Gdyż umieram powoli, bez oddechu, bez Ciebie...

 

 

Do Wyjątkowej

Serce nie sługa - tak rzecze przysłowie
Choć bardzo bym chciał, by było inaczej,
Już nie uczucia, co innego mam w głowie,
Lecz serce nie odpuści zbyt prędko raczej.

A jako że serce to i dusza cała,
Łabędzi lament ostatni odgrywa,
Mój spokój tęsknota całkiem zszargała,
Resztki mej świadomości odrywa.

I zanim mnie zranisz ucieczką, suchością, 
Pomyśl raz, drugi, ja się otwieram,
Wciąż mam coś z chłopca, co myślał miłością,
Myśl mą w tym wierszu zawieram.

Choć serce wymarłe, to fragment jest żywy,
On silnym uderza impaktem,
Kawałek ten odpowiada za rymy,
On wciąż Cię kocha - i to jest faktem...

Wstyd mi to pisać, po wszystkim co było,
Ale jak wiesz - kłamać nie umiem,
Wszystko to dziwne, logikę zmyło,
Jak zechcesz uciec - zrozumiem...

Sam bym się bał takiego chaosu,
Co w głowie mąci i niszczy miasta,
Jednakże to właśnie serce bez głosu,
Problemem jest moim i basta...


 

Parszywa miłość

Jeżeli myślisz, jak jest trwać w miłości,

Zawróć! To niebezpieczna droga.

Przyczyną bowiem Twej ciekawości,

Może być boleść i trwoga.

 

Ja kiedyś kochałem - i kocham dalej,

Choć teraz to miłość parszywa.

Dawniej w mym sercu uczucie było dla niej,

Teraz mi serce rozrywa.

 

Zapytasz - "A jak to, ale jak tak można?"

Odpowiem Ci mój padawanie,

Że miłość to wojna bolesna i trwożna,

A nie po łące hasanie.

 

Bo kiedy kochasz - cały świat się zmienia,

Stary w niepamięć odchodzi,

A gdy tylko poruszy się spod stóp twych ziemia,

Pustka z udręką przychodzi.

 

Tak więc, zastanów się dobrze dwa razy,

Nim powiesz: "Ja już chcę kochać!",

Bo jeśli do miłości nabierzesz urazy,

Zostanie Ci tylko - szlochać...