Piórko

Żal który nosisz w sercu

uwolnij ze swego wnętrza

otwórz dłonie i wypuść gołębicę

pokoju , na znak czystego powietrza

Ulecą pióra w przestworza

ciepły puch zapomnienia złego

rozdarta senna poduszka

rozsieje je zamiast zimnego śniegu

Gdzieś w głębi pragniesz tego

otuchy wybaczenia

by stać się lekkim jak piórko

porzucić stan kamienia

Na słońce patrzeć nie można lecz

ogrzać się jego promieniem

samotna wierzba przydrożna

gdy za gorąco otuli cieniem

Jak matka zaprosi serdecznie

choć życie toczy się kołem

ty gołąb na gałęzi jej siadasz

i wiesz już że jest twym aniołem

Gdzie wierzby szukać przydrożnej

czas do zadumy przymusza

ile z wiatrem mam się siłować by

zrozumieć

że wierzba ta , to moja dusza

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Akcja serca

Po burzy nadeszła cisza

aż w uszach szumi

wczorajsze sprawy

zabrał cyklon niepamięci

siedzę i patrzę na ręce

poranione od przeciągania liny racji

pieką , parciany sznurek przyzwyczajeń

czas było go już puścić

puścić co nie służyło

zmyć paprochy nadziei

by się już skończyło

to czego czas nie sklei

w milczeniu ziarenka liczę piasku

przyklejają się do ran

jak na letniej pocztówki obrazku

na pustyni uczuć zostałem sam

deszcz obfity twarz przemyje

do suchej nitki zmoczy

cieszyć się ze żyję gdy

piachu wspomnień pełne oczy

cisza po burzy gorzka ulga

piorunem rażony stoję słup

w kamień zamieniony

zatrzymana akcja serca

czy kochać będę kiedyś mógł ?

Na jednej nodze

Skacze na jednej nodze

omijam deszczu kałuże

zabłocone dziecko beztroski

chlapaniem nieba rozchmurzam

Choć w kaloszach woda

gil wisi do samej brody

wycieram rękawem rozterki

wskakuje do lepszej pogody

Żaba spogląda krzywo

jak to jest o mój Boże

ja na czterech łapach skaczę

a ten na jednej nodze

Pewnie wyglebi się zaraz 

ni ziębi mnie ni grzeje

ale jak będzie leżał

przynajmniej się pośmieję

Gdy tracę równowagę

bo trwa to już za długo

żeby nie wdeptać w gów..no

dostawiam nogę drugą

Stanąć twardo na ziemi

z trosk człowiek się wygrzebie

stopy niech w błocie grzęzną

ale nos trzeba mieć w niebie

 

 

Jak opętani...

W dobrym humorze coraz większa nędza
znów błazen przebrany w sutannę księdza
fika koziołki na zakurzonej scenie
gawiedź się bawi bardzo szalenie

klaszcze w dłonie i gwiżdże z zachwytu
poziom nienawiści sięgnął już szczytu
nie patrzysz czy po prostu tak ci wypada

W umysłach obrodziła klęska nieurodzaju
zagubiony stoisz wśród obcych obyczajów
bijesz brawa kuglarzom nowej ery
bo lepsze to niż akrobaty numery

dziś się już nie liczy żongler z cyrkową liną
lepszy ten co wali na oślep w skeczu łaciną
czy naprawdę rozśmiesza nas degrengolada

Na naszych oczach ale jakby wyłupionych
kto powstrzyma tych klaunów szalonych
za biskupów przebrani jak chorzy
w Koloseum śpią dziś gladiatorzy

nowi sacrum nie widzą a weną antysztuka
artyści i kochani niedawno celebryci idole
dzisiaj są jak po innej życia nieznanej szkole

Póki masz jeszcze czas zatrzymaj się człowieku
świadku dwudziestego pierwszego wieku
kiedy złożysz swe ciało w grobie
jaki przekaz zostawisz po sobie
...
dla swych dzieci a może i małego wnuka

Czas Adwentu

W marketach i sklepikach jakby  radośniej
kolędy grają i śpiewają coraz głośniej
na choinkach świecą lampki kolorowe
tylko tak szybko mijają dni grudniowe
półki uginają się od masy prezentów
Adwent – czas oczekiwania…

na klientów

Coś mi się stało

Coś mi się stało, coś jest nie tak,
Czegoś mi szkoda, czegoś mi brak.
I choć pozory normalności tworzę,
Powiedz, jak długo wytrzymam tak, Boże?


Nie wiem co rzec i nie wiem co robić,
Jak z uczuciami mam się pogodzić?
W nocy nie sypiam, w dzień słońce praży,
Czy jeszcze w mym życiu, szczęście się zdarzy?


Tyś zapomniała, tak myślę przynajmniej,
A mi na duszy, coraz jest marniej,
Choć rozdzieleni, przez losu koleje,
Nie wiem co w moim sercu się dzieje.


Coś mi się stało, coś jest nie tak,
Czegoś mi szkoda, czegoś mi brak.
I choć pozory normalności tworzę,
Powiedz, jak długo wytrzymam tak, Boże?


Od smutku gniję, samotny umieram,
Ostatnie słowa na kartce rozpościeram,
I dręczy mnie to uczucie tęsknoty,
Mój obraz - nie rycerza, a zwykłej miernoty.


To nierealne i nietypowe,
Czar to? Zaklęcie? Mikstury godowe?
Że Cię z pamięci nie mogę wywalić,
Zamiast to na kartce muszę się żalić.


Coś mi się stało, coś jest nie tak,
Czegoś mi szkoda, czegoś mi brak.
I choć pozory normalności tworzę,
Powiedz, jak długo wytrzymam tak, Boże?...

O ścianę

Stoję sam na wietrze

i rzucam grochem o ścianę

wyrzucam piękne chwile

co dawno już zapomniane

szare chmury płyną

odleciały ptaki jesieni

więc rzucam grochem o ścianę

bo wiem że nic się nie zmieni

wtedy gdy świeca gaśnie

spalając knot po troszku

nie roznieci go żaden ogień

bez prawdziwej miłości wosku

jestem samotną skałą

opieram się słonym folom

takie wzburzone to może

w serce tak mocno walą

Biją tłuką smagają och

życie zmieniają w proch

kiedy stoję przed ścianą

a na ziemi leży groch

Fasolka

zaglądam do radości przez lornetkę

i widzę tam niepodlaną fasolkę

zaschnięte ziarenko co grucha

kiedy głową poruszam

od ucha do ucha

 

myśli zamieniają się w białą kartkę

niezapisanej jeszcze przyszłością

przeszłość z zeszytu wyrwana 

usta zakleiłem grubą taśmą

 

niech słów miłości nie wypowiadają 

a nienawiści gromy ulecą jak

z czajnika para stroną sobie znaną

 

skałę kropla kruszy lub młot

pneumatyczny robi to skutecznie

hałasu codzienność skruszyła dom

na skale miał stać wiecznie

 

małym jestem trybikiem świata

w niezrozumiałym pośpiechu , do czego ?

i kiedy czegoś nie trybię

to nie odróżniam dobra od złego

 

lecz kiedy fasolkę podleję

łzą z serca mojego

wyrośnie wielkie piękne drzewo

do nieba samego

Bolek i Lolek

Bolek i Lolek w jednym szeregu
z rozumkiem malucha w piaskownicy
wciąż głupstwa plotą same z mównicy
nie pozazdrościć takich kolegów



tyle partii-oni wciąż o PIS-ie
natręctwem myśli to się nazywa
czy któryś mądrość jakąś ukrywa
szczerze mówiąc: nie wydaje mi się

Skała

Skalna grań nad obłoki wyrosła

czas wypiętrzył twardy pień

z ziemi wnętrza zrodzony

w niej zakorzeniam rdzeń

splotu mojego serca

jak soki wyciągam ku górze

żyzną ciszę w niej będę siał

ziarno ostatnie na skalnym murze

podlewał codziennie będę i dbał

kiełki ostatniej nadziei

uczuć zostało tak mało

lecz kiedy zwiędnie nadzieja

sam w końcu stanę się skałą

 

 

Wiersz dla malkontentów

A jeśli
nie masz już krzty sumienia
i plujesz jadem gdzie popadnie
odbierasz innym co daje nadzieja
i rzucasz im wciąż pod nogi kłody


pod twoim drzewem nie ma cienia
i może jesteś tym co sam kradnie
a krzyczy wokoło łapać złodzieja
do tego nie chcesz z nikim zgody


i walczysz jak Kichot z wiatrakami
nie widzisz gdzie problemu sedno
zostaniesz w końcu sam z myślami
co wypełniają twoją głowę biedną


Jeśli nie podoba ci się i tamto i to
co przynosi pokój dla większości
jeśli nie gra ciągle tobie to i owo
że wszystko dziś jest tak inaczej


twoje oko widzi wszędzie samo zło
brakuje ci zwyczajnej mądrości
wczytaj się raz jeszcze w Słowo
a skargi pisz na Berdyczów raczej

Rusz w końcu dups..ko

Bo nie o słowa chodzi

co pchają się na moje usta

potrzeba przypomnienia

życie to nie jest pustka

 

Wiec kim jestem naprawdę

bywa szczęście toczy się kołem

lecz czemu zapomniałem o tym że

jestem wielkim i pięknym Aniołem

 

Moja moc , którą teraz poniewieram

aż serce zaczyna się psuć

krok po kroku łyżeczką małą dodam

by zacząć znowu ją czuć

 

Zacznę czuć od nowa

nie chcę nauczać i strofować

tyle lat narzekania więc

przestaję lamentować

 

To życie moje przecież

mistrzem jestem tego

co wokół sam stworzyłem

nie ucieknę od niego

 

Zapomniałem o sobie niestety

lęki te same w nich się spalam

trzymają mnie w ryzach

a ja im na to pozwalam

 

Mistrz który o sobie zapomniał

Usiąść pod drzewem w głuszy

wykopać  spod ziem odkurzyć

diamenty uśpionej duszy

 

Drzwi zatrzymują z napisem wyjście

mocować będę się z następnymi

lecz krok do przodu zrobić muszę 

by życia nie spędzić przed pierwszymi

 

Na planetę przyszedłem 

los nie zawsze sprzyja

lecz po to tu jestem

bo tylko zmiana rozwija 

 

Jeśli nie umiesz czegoś zmienić

zadawaj sobie ciągle  pytanie

jak ?

tak długo aż przyjdzie

w z prawdy rozwiązanie

 

Przyjaciółka wszystkie powiedział te słowa

"rusz w końcu dupsko

przestań już lamentować

bo wspieram cię bardzo chłopie"

Maska

Co to jest MASKA  i kto ją nosi, chyba każdy, kto kogoś nie znosi

i ukrywa pod nią prawdziwe oblicze i świadczy o tym niezbicie,

 że jego zabiegi są pełne szczerości, zwłaszcza gdy ma  w domu

 pełno gości, nie tylko w domu, ale gdzie tylko jest, bo to jest zależne 

od sytuacji jaka jest.   DLATEGO. Zawsze trzeba nosić ze sobą, amulet,

 maskotkę, mapkę, żeby nie dać się złapać na łapkę.

Żeby nie być  marionetką w czyimś  ręku, należy mieć zegarek wybuchowy,

albo klucz do lawirowania czyli kręcenia nim w tę albo tamtą  stronę, ażeby

umieć się znaleźć przy  bilardowym stole i strzelić kule prosto w bile.

    Maskę ubierają na bale, zwłaszcza rogale, aby można było poznać tego,

 o czym myśli stale : jak malować  na szkle kukiełki, obłoczki, kręcić piruety,

 wymawiać z łatwością  swoje epitety i pisać pamflety.

 Tak sobie  w skrytości ducha, cichutko myślę,

                   gdybym to,  Ja  na twarz

 maskę nałożyła, jestem przekonana na pewno cała sfora psów, by mnie

 nie zauważyła, mogłabym swobodnie, bez  stresu, ze szczerością 

 pokazywać figle i trzepać  całością  z wielką zawziętością przesyłać 

pocałunki, rzucać kwiaty i śmiać   się  z  niejednego  TATY, czerpać tyle

 radości z tego udawania, podać dwa ogniwa do potrzymania,

a potem połączyć połączyć je do kupy, ściągnąć MASKĘ i powiedzieć

         jesteście do kitu. i do księgi przeznaczenia nie będziecie mieć wstępu,

bo został wam suchy kij w ręku, a nim  wile zdziałać  nie możecie,

bo aby szydło wyszło z worka nie potrzeba wcale potworka.

MASKĘ możecie ubierać jaką chcecie

       ONA JEST POTRZEBNA  W KABARECIE.

A,że są tacy, co lubią  się bawić  jak dzieciaki

         TO NALEŻY ICH  WSADZIĆ  DO PAKI., 

 

 

 

 

Unoszę się

Unoszę się na gładkiej tafli

solą nasączona woda

pozwala bezwładnie rozłożyć ręce

nie poruszam się więcej

Nie zakłócam spokoju

ogarniającej ciszy

kręgów żadnych nie tworzę

wiatr w obłokach nie usłyszy

Oddechu mojego żalu

na policzku ocean się rozlał

nos widzę ląd ostatni

na czubek jego chętnie bym dotarł

Stanął suchą stopą

suchą stopą stanął na szczycie

osuszył ciało zmarźnięte

zapomniał czym jest życie

Czy sklei kropla  słona

będące w ciągłej usterce

popękany porcelanowy wazon

ciągle bijące serce

Ukojeniem dla zmysłów

białe kwitnące róże

dla uczuć ocean spokojny lez

więc cały się w nim zanurzam

Gniew

Gniew jest złym doradcą

lecz  żyć można bez niego ?

wir żucia rozprasza

człowiek w ciągłym biegu

 

Pędzę do wczorajszego szczęścia

wymarzonego zdzieram szaty serce

lecz tam nie ma tego

czego pragnie moje wnętrze

 

Pięć kroków do przodu

zgięte na bruku kalana

krótki oddech biorę

czerwona na nich plama

 

Balon nadmuchany

jedna mała chwila

wystarczy i już wiem

złości cienka szpilka

 

Gromy spadają ognia

niszczę dookoła piękno

bo wiem , inaczej jak ten balon

serce by mi pękło

 

 

 

 

Nie uwierzycie

Nie uwierzycie co się dziś stało

kiedy pierdnąłem

poczułem

że

życie we mnie się odezwało

choć w oczy szczypie

z tym się nie kryję

to zrozumiałem

że znowu żyję

Pożółknięciem

Obudzone dziecko w środku życia

bezbronne stoi na polu bitwy

przestraszone wczorajszą niepogodą

walczy o okruszki pańskiego stołu

Żebrak miłości otulony starym kocem

strzępami szczęścia zamglonymi

kiedyś dostawał ciepłe mleko z miodem

i z marchewki sok w słoiku ,witaminy

By dorosnąć mógł w zdrowiu fizycznym

lecz skrzydło dziurawe anioła

nie zasłoniło deszczu i piorunów

one serce raniły skutecznie , zwapnienie aorty

Wsiadam do starego grata z nadzieją

niech wiezie w łąki zielonej łagodności

ledwo co perkoce zbieżność kół niezbieżna

wywożą na manowce rozczulania się nad sobą

Kto zrobi to jak nie ja sam

kto otuli miłością w chłodny wieczór

herbatę z cytryną zrobi i posłodzi

kto strzepie mole rozstania

Wykasłuję bakterie wirusy złości

 w ręcznik papierowy z łzą zabłąkaną

wycieram nos tak oczyszczam organizm

z  wielu zadr i zapomnianych trosk

Dziecko patrzące w gwiazdy zdziwione

z grymasem niewygodnego przebudzenia

liść pożółknięciem zraniony

odczuwam ,  ciszy ukojenia we mnie nie ma ?

 

 

Marny los poety (satyra)

 

Marny jest los

zaangażowanego poety...

Dzień cały tkwić musi

przy edytorze...

A potem portale

i fejsbuk niestety...

Patrząc na monitor opisuje,

co dzieje się na dworze...

 

Żeby tak chociaż

dobrze za to płacili!

Wszystko wciąż krąży

wokół urojonego prestiżu...

Może zarobi czasem na waciki?

Czując popularność

jest czasem na wyżu.

 

Zamknąłem fejsbuk

i wcale nie żałuję.

Mam pracę,

która dostarcza

prawdziwej satysfakcji.

Błyszczeć też nie potrzebuję.

Wolę prawdziwe doznania,

czyż nie mam racji?

 

 

Oskar Wizard

 

(fot. z sieci)

Właśnie w poniedziałek

 

Przygotowałem plan

zupełnie nowy.

Zachwyca mnie

jak świeżość poranka.

Na zmiany jestem

już całkiem gotowy.

Wpierw czeka jednak

kawy filiżanka.

 

Mam dość tkwienia

w utrwalonym schemacie.

Laptop

niewiele problemów

rozwiąże.

Tak pięknie jest teraz

w otaczającym świecie.

Za własnymi marzeniami

podążę.

 

Jest wiele miejsc,

których dawno

nie odwiedziłem.

Serce z radości

wesołą melodię

stuka...

Czekają spotkania

przyjazne i miłe.

Siedzieć przy komputerze,

to żadna sztuka.

 

 

Oskar Wizard

 

(fot. z sieci)

Od dzisiaj

 

Składam dziś sobie

nowe przyrzeczenie.

Bo czuję,

że ten dzień

jest wyjątkowy...

Wpierw kilka marzeń

spełnię...

Rozpocznę rozdział życia,

całkiem nowy.

 

Zakończę misję

zbawiania świata.

Zawsze skutki

były odwrotne

od zamierzonych...

To mi energii

do zmiany doda.

Kolekcjonować będę

zdarzenia

tylko radosne.

 

Puszczę w niepamięć to,

co się nie udało.

Zamierzam przebywać

tylko w przyjaznym

otoczeniu.

Przyjaciół, odwiedzin

i ciebie, będzie wciąż mi mało.

Razem podążymy

ku marzeń spełnieniu.

 

 

Oskar Wizard

 

 

(fot. z sieci)