stałam się pomarańczowo - cynamonowa,
srebrna łuska zamieszkała w portfelu
na szczęście myśl krąży kilka metrów
nad ziemią
zdarzają się cuda największe te nieopisane
spotkania rozmowy atmosfera gęstnieje
bliżej kominka rosną cienie na ścianie
przychodzisz
gdy pod sufitem jeszcze zapach pierników
mam w ustach smak tamtych pieczonych jabłek
w kieszeniach szarego fartucha niewiele słów
zbyt mało
by powrócić do wysokości twoich dłoni
patrzeć przez dziurkę od klucza zakładać
pozbawione blasku stare broszki nabierają
mocy
wtedy wracam na polanę pod lasem myślą
Natłok złych myśli
Wszystko się na tobie ziści
Wieczorami obmyślam plan
Ile twoje ciało ma mieć krwi plam
Za każde z twoich kłamstw
Wbije nóż w twoja krtań
Za każdą twoją zdradę
Wbije w twoje serce szpadę
Paznokcie ci powyrywam
Poczujesz jak cię przeszywam
Jesteś dumną z siebie szmatą
Sprawie że poczujesz się szkaradą
Skórę z ciebie zedre
Z brakiem zdziwienia zerknę
Jaki masz pod nią syf
Jeśli to cię nie przeraża
Spokojnie, mi to nie przeszkadza
Sama wpadniesz w moje ręce
Mam planów wiele wiecej
Codziennie mi pokazujesz
I wyboru dokonujesz
Co dla ciebie większą bedzie męką
Psychika czy cierpienie moją ręką
Wiesz co jest jednak najgorsze ?
Że w twoim życiu wogóle nie goszcze
Jeszcze nie wiesz o moim istneiniu
Ale będziesz miała go dosyć w oka mgnieniu
Pomyśl jakim musisz byc bagnem
Jeśli to ja ci oczy zamknę
A jestem tylko nieznajomą
Która stanie się twoją zmorą
W kokonach przeszłości -
trwamy uwięzieni
nie znając ceny naszej samotności
tak trudno się przebić
przez umysłu ściany
w szarość dni wplątane
trzymają konary
pozbawieni nadziei
miłości i wiary
wszystkiego co piękne
co kokon otacza
boimy się przyjąć od życia dary
uwierzmy w siebie
nad dniem utraconym
przestańmy rozpaczać
gdy wymażemy z życia
wszelkie dylematy
otworzą się same -
blokujące nas kraty .
autor: Helena Szymko/
Zasłuchani w starą melodię z płyty -
zapatrzeni w płomienie zamyśleni
z lampką czerwonego wina
jak ze scenerii starego kina
ogień skrami sypie złoci się i mieni
tak miło przy kominku
gdy na dworze zimno i słota
droga do wiosny daleka
za wiosną męczy tęsknota
wieczory się dłużą dzień bardzo krótki
jesienne dni nostalgią nużą
za oknem - snują się
listopadowe smutki.
autor: Helena Szymko/
W którym krzykliwym żalem wsłuchuję się w ciszę
Objęty mrokiem, wolałbym Twoimi ramionami
W których trwale we wczorajszych dniach wiszę
Dlatego dziś widzę przyszłość
Daleka jest bliskość
Góra, dół, mam nic, mam wszystko
Puste mieszkanie pełne wspomnień
W którym przebiega wojna w kamiennym spokoju
Przeplatam myśli z tych złych w radosne
Które trwale zostawiają bliznę z każdego boju
Dlatego dziś noszę nowe, psychiczne ślady
Wczoraj mówiłem, że nie dam sobie rady
Jutro pewnie to ja będę komuś dawać rady
Góra, dół, i się mijamy, i się mijamy
Znowu po krzyku nastąpiła cisza
Znowu piszę "żegnaj" do notatnika
Zapomniałem znowu co w głowie mi świta
Zagryzam wargi w gniewie
Ranię się myślami i mijającą dobą
Patrzę w lustro i nie wiem
Czy już jestem kimś, czy wciąż jestem sobą?
W sercu nie miało wiać zimą, znowu jestem na dnie
Powiedz, na imię mi Szymon, czy może plan B?
Zapomniałem znowu, że nie jest mi do śmiechu
Znowu boli mnie piękny zapach Twoich perfum
Znowu piszę "żegnaj" do notatnika
Zapomniałem znowu jak czule mrok się ze mną wita
Zaciskam pięści w amoku
Kaszlę panicznie krztusząc się własnymi łzami
W lustrze widzę wrogów
Rozsypałaś sól na moje rany swoimi czynami
Niestety, szczęście to nie mój krój, bo się we mnie nie mieści
Proszę, zadaj mi ostateczny ból, bo życzę sobie tylko śmierci
smugi tęsknoty, zawarte w deszczu,
iskra skłonności,
kropla goryczy,
chęci do życia, niech ktoś mi pożyczy!
S zukamy od pokoleń
T ego co zwie się Grande Amore
R omansując z księżycem
O dpływamy na nieznane wody
N oc zwodzi i mami głosami
E cho niesie huk sowy złowieszczy
M iędzy gwiazdami są czary
I dziemy po drodze z morskiej piany
Ł omocą skrzydła młodej nadziei
O ślepia słońce z rana
Ś ciska coś potem mocno za serce
C ichną nadzieje z latami
I Ona jedna coraz bardziej zapominana
Rodzinę założyć, dom wybudować,
Z żoną obcować, dzieci wychować,
I czuć moc szczęścia niepojętego.
Ale cóż... Im starzej, im dalej,
Tym gorzej - bo wizję zatracam,
Wciąż wśród fałszerzy się głównie obracam,
Niebawem zostanie mi tylko już szalej.
Bowiem widocznie nie jest mi pisane,
Szczęście rodzinne,
Serce stabilne,
Tylko ponure noce zapłakane.
A w zasadzie ja przecież nie chciałem za wiele,
Przy zasypianiu czuć ciepło osoby,
Na choince wspólnie zawieszać ozdoby,
Czuć nocą obcy oddech na ciele.
Tak... Rzecz której głównie potrzebowałem,
To szczęścia w miłości,
Co bym nie czuł do ludzi zazdrości,
Że żyją w świecie którego nie znałem.
Niestety czas mój dobiega już końca,
Bo tracę resztki swej mentalności,
I nie ma ratunku od tej przypadłości,
Przepadnę, nim ujrzę promienie słońca.
Które sztukmistrz zwany Życiem tworzył lat kilka,
W trakcie prac prawił o szczęściu rzekomym,
Ale też wspominał o rozterkach, złych wilkach...
Słuchałem go chętnie i marzyłem o tym,
Jakież to barwy mój witraż mieć będzie,
Czy może różane? Jakiś kolor złoty?
Lecz artysta ostudził mnie w moim zapędzie:
"Nie zawsze witraż będzie barwiony,
Niekiedy zostaje w szarym kolorze,
Choćby to zmienić chciał błogosławiony,
Nic barwy życia odczynić nie może."
I faktycznie w zgodzie z artysty słowem,
Po latach gdy dzieło już niemal stworzone,
Szarość i czerń stały się głównym kolorem,
Niekiedy krwistą czerwienią zdobione.
Mimo to widzę mistrza próby wszelkie,
Co by dodać do dzieła barw bardziej cudnych,
Ale... Czy da to efekty dość wielkie?
Zobaczymy... jak dotrwam do tych dni chlubnych.
Póki co - określa mnie mętna szarość,
Czerń zaś i czerwień to moje oblicze,
Chciałem miast smutku ja budzić radość,
"Eh, może kiedyś..." - na to zaś liczę.
Patrzę i nie widzę horyzontu zdarzeń,
Otchłań mnie analizowała już tysiące razy,
Głowa pęka w szwach od przeszłych wydarzeń
Ah, jak ja mam nie czuć do siebie odrazy.
Przebijam się na wskroś, przez odmęty przeszłości,
I choć czas pływał - dalej widzę je wyraźnie,
Zdarzenia, twarze, chwile radości,
Mimo tak łatwych wspomnień - nie jest mi raźnie.
Bo... Po co mi przeszłość, skoro teraz się rozpada?
Po cóż mi pamiątki po dziejach zaginionych?
"Bo pamiętać trzeba"? "Bo wypada"?
Relikty epok dawno minionych?
Zabawne, śmieszne, a wręcz karygodne,
Do jakiegoż to stanu się doprowadziłem,
Gdzie myślę nad tym co było przechodne,
A nie nad rzeczą którą poczyniłem.
Myśl, to duszy częsta pociecha,
Czas - płynie, nawet gdy człowiek zwleka,
Natura, miota mną po każdej stronie,
Bym mógł raz jeszcze poczuć ciepłe skronie.
I mimo, że fajnie tak z ludźmi obcować,
Tylko z Tobą na końcu chciałbym się schować,
Przed światem, który nas ogranicza,
I tak do końca naszego życia.
Więc jedno życzenie mam ja do świata,
I nim się spełni - niech miną i lata,
Lecz jedyna rzecz której mi teraz potrzeba,
Usłyszeć raz jeszcze - "Я люблю тебя [1]".
[1] Я люблю тебя (czyt. ya lyublyu tebya), z rosyjskiego: Ja kocham Ciebie.
czuję, widzę, spadam - słuchaj!
podrap, ugryź- nic to nie da.
zniknie, minie - durna bieda.
stoję, milknę - wszyscy biegną.
zacznę? skończ już - myśli legną.
chwytam, łapię - każda leci.
skacze, cierpie - mózg oszpeci?
pcham, odrywam - wymiociny.
pląsam, leżę - wszędzie miny.
łkam, narzekam- duszy rany
czekam, czekam - sposób marny!
wołam wszystkich - czarna chmura!!
ratuj, proś no.. - wieczna dziura?
istne lato jesienią przyodziane woalem
nadziei wiary i miłości.
Niebo szafirowe bez żadnej chmury
beztrosko kąpie się w brązie czerwieni
i w odcieniach żółci wokół rozsypanych.
Spacerujemy aleją dębów i buków opasłych
w splocie palców dłoni i w pocałunkach
które co jakiś czas rozpieszczają usta.
Złote promienie i liście
spadają nam na głowy
powodując zadumę i rozmarzenie.
Nasyceni barwami oraz głębokim oddechem
spokój drzew i ciszę
schowaliśmy w kieszeniach na jutro.
Z nowymi siłami pijemy herbatę
z miodem lipowym malinami i cytryną
zajadając placek ze śliwkami
w ramionach miłosnego domku.
Kazimierz Surzyn
Z tobą każdy dzień był inny
jak na Helu malownicze wydmy
miasteczko wesołe w Chorzowie
zapach wody na statku po Wiśle
Wołodyjowski w filmowym obrazie
Zamek Królewski w Krakowie
kalwaryjskie dróżki pokutne
cudowna Pani w Częstochowie
Giewont przy strużkach potu
w promieniach słońca otulony
Zakopane z dorożką i stukotem
kopyt przepięknych siwków
sen radosny pod namiotem
i w stodole na lawendowym sianie
w pracy na biurku miałeś moje rysunki
oprawione w różnobarwne ramki
dotykałem drzew na barana noszony
nauczyłeś mnie gwizdać na palcach
przy puszczaniu pierwszego pociągu
bujać się na drewnianym koniku
i płynąć łódką z prądem wezbranych fal
wpoiłeś mądrą wolność z jasnymi granicami
miłość do Ojczyzny z bogactwem dziejów
z wartościami symbolami i kulturą
dzięki za życie wychowanie rozmowy
za bliskość czas poświęcony
za to że byłeś moim przyjacielem
darując najcenniejsze serce
dzisiaj jestem pod kapeluszem jabłoni
tam gdzie często siadaliśmy razem
widzę ciebie w wiklinowym fotelu
bystrego dobrego w życzliwym uśmiechu
tato za miłość i szczęście dziękuję
Kazimierz Surzyn
Mijasz zakręt za zakrętem
na prostej, nieskończonej drodze
W towarzystwie pustej głowy
i nie wartym zachodu wschodzie
porannego słońca
Dokąd to niesie duszę
Której nikt dźwigać nie chce?
Wspomniała, że jej podróż
zawiera schowane przejście
w ścianie końca
W tym nieustannym horyzoncie
zdarzeń i przygód zatrzymanych
zgubiłaś cel potrzebny
Pretekst wiatrem podszywany
Pomijasz milczeniem.
Ból który trwał
z czasem zelżał...
Serce w kawałkach
nie rozsypało się...
Ktoś tam powiedział
- "Dzielnie się trzyma"
choć sam nie wiedział
co za przyczyna...
Pomyślała,
że sobie poukładała...
Moment,
jedna chwila...
Zobaczyła,
jak się myliła...
Dmuchawiec też był
lecz szybko się zmył...
Wystarczył wiatr
i poleciał w świat...