Gdzieś mi się zapodziały moje młode lata ciepłem wiosen znaczone i zim ostrych chłodem. Na podwórku za domem był początek świata, a kończył się na polu za naszym ogrodem
Gdzie tej wolności tyle, że gdybyś chciał zmierzyć nie objąłbyś rękami ni ty, ni koledzy. Gdzie niezwykłe podróże pełne cudnych przeżyć co się często kończyły na sąsiada miedzy.
Gdzie wieczory w srebrzystej poświacie księżyca znaczone młodych piersi niewinnym zapachem. Gdzie szumiąca wśród wiatru złocista pszenica, która łożem nam była pod gwieździstym dachem.
I gdzie szepty namiętne „kochany, kochana”, „na wieczność, po wsze czasy” ,”na zawsze, do śmierci”. Gdzie ten łomot krwi w skroniach i miękkie kolana i to serce co chciało wyskakiwać z piersi.
Co dzień bardziej odległy żyję pośród wspomnień. To przecież moje życie, aż trudno uwierzyć. Czasem siadam i myślę, ot może nieskromnie, jeszcze jest tyle przeżyć, które warto przeżyć.