Dzisiaj znowu jestem sam w domu i widzę obrazy
Z przeszłości z dni, gdy na sercu nie było skazy
Na twarzy uśmiech, a w głowie głupoty
Które w przyszłości przyniosą kłopoty
Dziecinne psoty, młodości złote czasy
Po których zostały tylko nostalgii masy
i mała satysfakcja jak drogi się ułożyły
Bo nadal mam niepocięte żyły
Bo nadal prowadzi mnie dziecięcy gniew
W dorosłym życiu, w świadomości na dnie
Był powodem dla moich dobrych wyborów
Był powodem dla moich złych wyborów
Jest powodem moich psychicznych chorób
Jest powodem, dlaczego taki zółtodziób
Będzie czuł spełnienie, gdy przyjdzie czas rozliczeń
Będzie wierszem, gdy nadejdzie czas psychicznych zakotwiczeń
Dziecięcy sen,
życia w fikcyjnym świecie
Zamieniłem w dorosłą rzeczywistość
Gdzie kolejny dzień,
Opalony w grudniowym lecie
Będę rozmyślał jak to wszystko przyszło
Jutro znowu w towarzystwie będę widział obrazy
Z przyszłości, do której tak bardzo się marzy
Słowa zamienione w czyny oddadzą owoce
Może w tym sezonie będą ich krocie,
Chociaż ich nie potrzebuję - tak sądzę
Z nimi lub bez nich nadal błądzę
Po łące moich wyuzdanych marzeń
Chociaż już nie szukam żadnych wrażeń
Z Bogiem rozstałem się na którymś rozdrożu
A to chyba wiary brakuje w moim podłożu
Chociaż zawsze wierzyłem w siebie
Chociaż modliłem się w wierze
Że utrzymam się w sztormie na sterze
Że nie zginę w tej depresyjnej sferze
Dlatego napiszę ten wiersz o niczym
Dlatego wierzę, że te obrazy nie zostawią mnie z niczym
Dziecięcy sen,
życia w fikcyjnym świecie
Zamieniłem w dorosłą rzeczywistość
Gdzie kolejny dzień,
Opalony w grudniowym lecie
Będę rozmyślał jak to wszystko przyszło
Dzisiaj wyjątkowo zacznę od Listopada
Przez pamiętny dzień ciężko mi nadal
Tabletki i koszmary to już wieczna pamiątka
Po naiwności, którą rozwiewam do dziś po kątach
Z tamtego sylwestra wspomnienia przychodzą z trudem
Nie sądziłem, że kiedykolwiek nazwę się ćpunem!
I chociaż nigdy nie napięła się przeze mnie lina
Nie byłem pewny czy moja matka nie straci syna
Przepłakałem ten miesiąc bijąc się z myślami
Rozmyślając, czemu miłość zostawiła mnie za drzwiami
Myślałem, że na zawsze na szczęście straciłem wizję
W telefonie do dzisiaj wisi notatka "podjąłem decyzję"
Pamiętam też te walentynki, i tę szarpaninę
Te parę słów, które wyleciały w jedną chwilę
I te oczy podbite, te włosy wyrwane
W imię miłości, miłości w ofierze oddane
W Marcu chciałem uciąć te macki
Uwiązany w tej toksycznej relacji
Bez wiary w lepsze jutro, na zawsze
W takich kolorach Cię widziałem;
W takich kolorach na Ciebie patrzę
W kwietniu byłem trochę młodszy
Jak mnie ojciec mój najsłodszy
Pobił i dał argument wieczny na to
Bym nie nazwał go już więcej tatą
Na maj zacząłem wołać pomocy
Gdy spojrzałaś po raz tysięczny, pierwszy raz w oczy
Pamiętam, pamiętam doskonale
A bardzo bym nie chciał...
Ah, w ten miesiąc naiwny również zajrzę
Gdy upojony w wiarę nie wierzyłem w porażkę
Gdy tylko czekaliśmy na wspólną próbę
W niewiedzy, że poślesz na mnie zgubę
-
-
Bo Lipiec zaraz nadejdzie i przebije na wylot
Wymiotowałem z nerw, mdlałem, co chwilę za chwilą
Potajemnie o podłej zdradzie śniłaś
Puściłaś się dziwko, puściłaś...
Sierpień, miesiąc cierpień
Nieprzespanych nocy dla tej jednej
A piętnastego w ulewie, jak we śnie
Błagała lata wcześniej
Smutny był wrzesień dla mojej matki
Na grób musiała zabrać swego ojca manatki
I atakuje mnie świadomości ta wieczna mantra,
że kiedyś też będę musiał Jej manatki tam zabrać
Gdy zacząłem studia, wyniki z egzaminów były zgodne
Pierwsze tabletki, pierwsza depresja na piątkę
Pierwsze ręce, które szczerą opieką mnie łapią
Rozpoczęta długa droga z psychoterapią
...
...