Stoję na klęczącym pniu drzewa,
wśród lasu ruin, ołowianych liści,
gdzie kwiat swój nektar wylewa,
śniąc sen, który się nie przyśni.
Stoję nieugięcie w piwnicy honoru,
mówię z pozbawionym uszu bratem,
karcącym głos ukochanego utworu
granego krwią sierpniowym latem.
Stoję sam pośrodku mego nieba,
poseł naszych sarmackich drzwi,
tworząc pokój dziecinnego chleba
z ogniskiem, które we mnie tkwi.